Moja dwumiesięczna podróż po Azji dobiega końca. W tym wydaniu napiszę, gdzie byłem, jak to zorganizowałem i ile mnie to kosztowało. Ruszajmy!
Skąd pomysł na ten wyjazd
Rok temu, gdy zbliżałem się do czterdziestki, postanowiłem zrobić sobie rok życia bez pracy na etacie. Rozpocząłem go od dwumiesięcznego wyjazdu na Maderę razem z rodziną. Moim głównym celem było przemyślenie, co chcę dalej robić w życiu i sprawdzenie, czy oparłem swoją drabinę o właściwą ścianę. Wyjazd w pełni się udał, okazał się prostszy i tańszy do przeprowadzenia niż myślałem.
Dlatego w tym roku postanowiłem znowu wyjechać, ale tym razem dużo dalej i w kompletnie obce mi miejsca. Nie chciałem już spędzać dni na plaży, tylko być wśród ludzi, w dużych miastach. Dlatego wybrałem Bangkok, Hong Kong oraz Tokio. Więcej na temat moich motywów napisałem w artykule: Skąd brać oryginalne pomysły i jak tworzyć lepsze treści.
Mogę sobie pozwolić na takie wyjazdy dzięki wielu latom pracy, inwestowania, budowania niezależności finansowej i prowadzenia życia prostego w utrzymaniu. Tak naprawdę nie chodzi tu o pieniądze. Ludzie dużo bogatsi ode mnie nie mogą wyłączyć telefonu na dwa miesiące i żyć na drugim końcu świata.

Wprawdzie nie mam na tyle dużo pieniędzy, aby nie musieć już nigdy pracować, ale mogę to robić skąd chcę, z kim chcę i jak chcę. A do tego, ja lubię pracować i mam na horyzoncie kilka ciekawych projektów do realizacji. Napiszę o tym kiedy indziej, dziś skupmy się na wyjeździe. Chcę go opisać w taki sposób, aby każdy mógł skorzystać z moich doświadczeń. Zacznijmy od tego…
Jak go zrealizowałem
Komfortowo, ale nie luksusowo - takie było moje główne założenie na tę podróż. Czyli nie zamykamy się w resortach dla turystów i drogich hotelach, ale z drugiej strony nie jeździmy autostopem ani nie nocujemy w dziwnych miejscach. Mój próg komfortu jest zawieszony dość nisko, więc wyznacznikiem była tu moja rodzina, czyli żona oraz 11-letni syn.
Kolejnym założeniem było to, że nie jeździmy do kurortów grzać się na plaży, tylko zwiedzamy duże miasta. Szukamy nieznanego, próbujemy nowych rzeczy, uczymy się od obcych nam kultur. Chcemy zobaczyć jak najwięcej, ale nie musimy się spieszyć - mamy na to dwa miesiące.
Na finiszu tego wyjazdu mogę powiedzieć, że w pełni nam się to udało, choć trafiały się bardziej skrajne sytuacje. W Japonii przez kilka dni spaliśmy w mieszkaniu, w którym po rozłożeniu łóżek nie dało się zrobić kroku. Ale byliśmy tam też w hotelu w Ginzie, gdzie z 40 piętra mieliśmy tak piękny widok na miasto, że nawet nie chciałem stamtąd wychodzić tylko wpatrywać się w niego. W Tajlandii często korzystaliśmy z taksówek, ale zrobiliśmy też dziesiątki tysięcy kroków, idąc wśród tłumu, poboczami dróg czy przez zatłoczone miejsca.
Hotele, loty, pieniądze i wizy
Dwumiesięczna podróż po 3 różnych krajach i 9 miastach wymaga wcześniejszej organizacji. Dlatego niemal wszystkie noclegi zarezerwowaliśmy już z Polski. Hoteli szukaliśmy przez Booking, ale potem i tak sprawdziliśmy, czy jakiś inny portal nie daje ich jednak taniej albo w lepszej ofercie (np. ze śniadaniem gratis). Niestety azjatycki Booking, czyli Agoda, posiada bardzo dużo fejkowych opinii, dlatego nie można im ufać. Kilka razy wynajmowaliśmy mieszkanie lub apartament i zawsze robiliśmy to przez Airbnb.
Lotów szukaliśmy poprzez Google Flights, który działa bardzo dobrze, zwłaszcza że pokazuje siatkę cen na wiele dni do przodu. W ten sposób można poszukać dnia, kiedy jest taniej i ominąć najbardziej zatłoczone terminy. W trakcie naszego wyjazdu miał miejsce Chiński Nowy Rok, który działa jak u nas okres między Bożym Narodzeniem a Sylwestrem. Dużo ludzi ma wtedy wolne, a w Azji dużo to dosłownie miliard ludzi.

Zdecydowaną większość transakcji wykonywałem Revolutem, który sprawdził się bardzo dobrze. Łatwo i szybko można go zasilać złotówkami z karty kredytowej i natychmiast zmienić na inną walutę po rozsądnym kursie. Gdy płacimy w sklepie to aplikacja sama wie z jakiego konta ma sciągnąć pieniądze, bo rozpoznaje je po walucie. Bardzo nam to ułatwiło życie. Niemniej miałem ze sobą równowartość 5 tys. złotych w tajlandzkich batach i japońskich jenach. Na wszelki wypadek, gdybym nie mógł płacić kartą. I faktycznie takie sytuacje się zdarzały, co ciekawe najczęściej w Japonii.
Dodam tu jeszcze, że w Tokio i Hong Kongu korzystaliśmy z kart miejskich, które są rewelacyjnym wynalazkiem. Mowa o Suice i Octopusie. Doładowujemy je wybraną kwotą i klikamy na wejściu do metra, autobusów, tramwajów, etc. Dzięki temu nie trzeba sprawdzać ile kosztuje bilet ani go fizycznie kupować, bo wszystko dzieje się automatycznie. Bardzo było to pomocne, zwłaszcza w Tokio, gdzie transport miejski dostarcza kilka różnych firm. Te karty dodaje się do portfela Apple na iPhonie w jakieś 10 sekund. Potem można nawet płacić nimi w sklepach. Rewelacja.
W Tajlandii od razu dostajemy wizę turystyczną na 60 dni, a w Japonii na 90 dni. Nie trzeba nic robić przed wyjazdem, wszystkie formalności odbywają się na lotnisku i są bardzo sprawne.
Gdzie dokładnie byłem
Nasza podróż zaczęła się w połowie stycznia 2025 w Tajlandii, gdzie spędziliśmy pierwszy miesiąc. Dwa tygodnie w Bangkoku, tydzień w Chiang Mai i tydzień pod miastem Pattaya. Nikt z nas nigdy wcześniej nie był w tym kraju i znaliśmy go tylko z opowieści i książek. Tajlandię wybraliśmy jako pierwszą z uwagi na najlepsze połączenie lotnicze (zaraz napiszę o tym więcej) oraz fantastyczną pogodę. Styczeń i luty jest najlepszą porą, aby tu przyjechać, bo jest nie tylko ciepło, ale też sucho.
🇹🇭 Bangkok
Bangkok jest dla mnie miastem przytłaczającym. Wszędzie jest wszystkiego dużo i non stop coś się dzieje. Miałem wrażenie, że Bangkok to taka kostka Rubika, która nieustannie się przetasowuje. Gdy już Ci się wydaje, że znasz jakąś okolicę i zaczynasz ogarniać topografię miasta, to dochodzą nowe elementy i wszystko znowu się miksuje.
Raz jedziesz metrem, raz taksówką, innym razem płyniesz łodzią albo promem. Myślisz, że już spróbowałeś tajskiej kuchni, ale nagle trafiasz na serię restauracji, które serwują dania, o których nigdy nawet nie słyszałeś. To miasto można eksplorować na setki sposobów.
Bangkok jest rozległym miastem, cała aglomeracja to 15 milionów mieszkańców. Dlatego celowo wybraliśmy kilka hoteli w różnych dzielnicach, aby lepiej go poznać. Ten sam manewr powtórzyliśmy poźniej w Tokio, bo dobrze się nam sprawdził.

🇹🇭 Chiang Mai
Z Bangkoku polecieliśmy do Chiang Mai, gdzie spędziliśmy tydzień. To miasto na północy kraju, na skraju dżungli i rezerwatów przyrody. Panuje tam zupełnie inny klimat - zarówno pogodowy, jak i miejski. To moje ulubione miasto w Tajlandii, któremu poświęciłem oddzielny artykuł: Balon komfortu: wybierasz spokój czy wspomnienia?
Mieszkaliśmy tam w apartamencie The Astra Sky River wynajętym na Airbnb. To nowy budynek, z basenem na dachu, siłownią i tego typu udogodnieniami. Mieszkało się tam bardzo dobrze i chętnie wynajęlibyśmy to mieszkanie ponownie.
Miedzy Bangkokiem, a Chiang Mai wybraliśmy połączenie lotnicze, bo było szybkie (niecałe 2h lotu) i dość tanie (190 zł za osobę). Można się tam dostać pociągiem, ale jazda 10h koleją, to nie jest coś, na co chciałbym poświęcić cały dzień, a tym bardziej noc.
🇹🇭 Pattaya
To miasto jest okropne pod każdym możliwym względem. Fatalny układ dróg z kilkupasmową drogą biegnącą wzdłuż plaży. Brak sensownego centrum miasta z parkiem lub placem, chodniki wąskie jak ścieżki rowerowe. Stare, rozpadające się budownictwo. Ale najgorsze były tłumy facetów z zachodu w wieku przedemerytalnym, którzy spędzali całe dnie pijąc w barach i korzystając z usług miejscowych “masażystek“. Żenujący widok. Nie chcę ich oceniać, ale też nikt nie może mi tego zabronić.
W Pattai mieszkaliśmy w kompleksie basenowym, który był oddalony godzinę od centrum miasta. Celowo wybraliśmy go na zakończenie naszej podróży po Tajlandii, aby wynagrodzić synowi, że dzielnie zwiedzał z nami przez te minione trzy tygodnie. I to był bardzo dobry wybór, bo kompleks był bardzo fajny, zobaczcie na zdjęcia:
Całe patio to był basen, a parterowe apartamenty miały do niego bezpośredni dostęp. Do tego siłownia, sauna, pomieszczenie do pracy, etc. To miejsce nazywa się Grand Florida Beachfront Condo Resort Pattaya i można wynająć tam różne apartamenty na Airbnb. Niedaleko była też przystań dla jachtów, na którą można było dojść spacerując plażą. Wypoczęliśmy tam, naładowaliśmy baterie i polecieliśmy zobaczyć:
🇨🇳 Hong Kong
Długo się zastanawialiśmy jaki inny kraj odwiedzić przy okazji pobytu w tym rejonie świata. Zastanawialiśmy się nad Malezją, Wietnamem i Singapurem. Ostatecznie z dwóch powodów wybraliśmy Hong Kong. Pierwszy jest prozaiczny: to miasto jest po drodze do Japonii, więc było nam wygodnie tam polecieć. Drugi to, że ja bardzo chciałem zobaczyć Chiny, chociaż na kilka dni. A z Bangkoku jest tam bardzo blisko, raptem 3h lotu.
Hong Kong przerósł moje oczekiwania pod każdym względem. Żałuję, że spędziłem tam tylko kilka dni i będę szukał pretekstu, aby tam wrócić. Moje wrażenia na gorąco opisałem tutaj.
Japonia
W Japonii pierwszy raz byliśmy w 2017 roku na typowym 10-dniowym urlopie, wtedy bez dziecka. Bardzo mi się tu podobało i przez lata tlił mi się w głowie pomysł, aby wrócić do Japonii na dłużej. Uważni Czytelnicy na pewno pamietają artykuł, w którym pisałem, że w Polsce żyję na poziomie japońskiego multimilionera :)
Dlatego od razu wiedziałem, że jeśli lecę do Azji to muszę odwiedzić Japonię. Zwłaszcza że to tylko 7 godzin lotu z Tajlandii, a z Hong Kongu 3.
🇯🇵 Osaka
Pierwszym przystankiem była Osaka, która przyniosła szok pogodowy po tajlandzkich upałach. Szybko kupiliśmy klika ciepłych ubrań, których nie chcieliśmy zabierać z Polski i dźwigać przez miesiąc po Tajlandii. Mój syn dotąd podróżował w zwykłych crocsach i twardo chciał dalej w nich chodzić, mimo temperatury bliskiej zera :) Na miejscu dopadł nas śnieg, który szybko przekonał go do normalnych butów, które zresztą kosztowały o połowę mniej niż w Polsce, ale o cenach napiszę więcej za chwilę.
W te kilka dni w Osace zwiedziliśmy sztandarowe atrakcje turystyczne typu zamek i dzielnicę Dottonbori. Ten czas potraktowaliśmy po prostu jako aklimatyzację w nowym kraju.
🇯🇵 Kioto
Z Osaki pojechaliśmy koleją do Kioto i mieszkaliśmy tam przez tydzień. Większość tego czasu spędziliśmy w małym hoteliku, w bocznej uliczce, dosłownie 10 minut piechotą od dworca. To był bardzo dobry czas i wszyscy miło go wspominamy. Szczególnie mój syn, który zaczął samemu chodzić po okolicy. Wychodził rano do FamilyMart (taka azjatycka Żabka, tylko dużo lepsza), gdzie kupował coś do jedzenia i picia. Potem kręcił się po okolicy, która była bardzo bezpieczna i z minimalnym ruchem samochodowym. Ta samodzielność bardzo mu się podobała i dobrze wpłynęła na jego pewność siebie.
W Kioto mieliśmy czas, żeby bardziej wsiąknąć w Japonię. Dużo chodziliśmy, bo to miasto jest dość kompaktowe, zwiedziliśmy wszystkie typowe atrakcje, okoliczne świątynie, parki, etc. Podjechaliśmy też pociągiem do Nary, czyli miasta, po którym swobodnie chodzą setki saren.

🇯🇵 Tokio
To był nasz finalny cel podróży. Stolica Japonii jest oddalona od Kioto o dobre 500 kilometrów, co Shinkansenowi zajmuje raptem 2 godziny. Co najlepsze, pociągi na tej trasie jeżdżą co 10 minut, co bardzo ułatwia życie.
Podróż szybkimi kolejami nie jest tania, to koszt rzędu 450 zł za jedną dorosłą osobę. W podobnej cenie spokojnie można kupić samolot. Nam zależało, aby znowu przejechać się Shinkasenem, pokazać go synowi i zobaczyć z okna pociągu górę Fudżi. I było warto :)
W Tokio spaliśmy w trzech różnych hotelach, w tym jedną noc w kapsułowym (nie polecam). Natomiast ostatni tydzień spędziliśmy w zwykłym japońskim mieszkaniu, wynajętym przez Airbnb. Zapraszam na Instagram 52Notatki, bo na dniach będę publikował relacje z tego miejsca.
Tokio jest ogromne, na jego całym obszarze mieszka 37 milionów ludzi, czyli prawie tyle, co w całej Polsce. Żyje się tu bardzo dobrze, bezpiecznie i komfortowo. Każda dzielnica jest jak oddzielne miasto, które mogą się wyraźnie różnić od siebie. Komunikacja miejska bardzo sprawnie rozładowuje ruch i na ulicach nie czuć tego przytłoczenia ani hałasu, jaki jest powszechny w Bangkoku.
Nie rozumiem jak to się dzieje, ale chodząc tu po ulicach czuję się bardzo dobrze, pomimo że każdy widzi, że jestem obcy. Choć jeszcze stąd nie wyjechałem, to już szukam sposobu jak i po co tu wrócić. Myślę, że już go znalazłem, ale o tym napiszę, gdy już mi się uda.
Ile mnie kosztował ten wyjazd
17.297 złotych - tyle zapłaciłem za wszystkie loty do i po Azji dla 3 osób. Najwyższy koszt to oczywiście lot z Warszawy do Bangkoku, który w dwie strony kosztował 11.445 złotych.
Wybraliśmy linię Emirates, bo miały najlepsze połączenie: 6h z Warszawy do Dubaju, 3h na przesiadkę i kolejne 6h do Tajlandii. Były tańsze loty, ale ja nie chcę koczować 15 godzin z rodziną na lotnisku. Lecieliśmy w klasie ekonomicznej, z kilkoma ciepłymi posiłkami serwowanymi po drodze i innymi udogodnieniami, których nie ma w tanich liniach.
Łącznie lecieliśmy samolotem 9 razy. Tyle kosztowały bilety na pozostałe loty:
Loty z Bangkoku do Chiang Mai i z powrotem 1.150 zł (tanie linie Air Asia)
Lot z Bangkoku do Hong Kongu 1.108 zł (Emiratami z posiłkami, to dobra cena)
Lot z Bangkoku do Tokio 1.281 zł (Hong Kong Express, tu był cyrk z płatnością)
Lot z Tokio do Bangkoku to koszt 2.313 zł (Air Asia, zaskakująco dużo miejsca na nogi)
Dobrze wiem, że tę podróż można było odbyć o połowę taniej albo i 10 razy drożej. Mam poczucie, że za te pieniądze dostałem wartość jakiej oczekiwałem i generalnie całość wyszła mnie taniej niż zakładałem. W dalszej części piszę więcej o kosztach, ale podaję je orientacyjnie, bo nie podliczałem każdej złotówki, jena czy bata.
W Internecie jest pełno clickbaitowych materiałów, które mówią, że miesiąc w Azji to koszt kilku tysięcy złotych. Pewnie - jeśli nie masz dzieci i jesteś 18-letnim backpackersem. Wszystko masz w jednym plecaku, śpisz w namiocie, w pensjonatach na obrzeżach, po znajomych i podróżujesz stopem lub skuterem - wtedy to się może udać. A do tego znajdziesz tanie połączenie lotnicze i nie przeszkadza Ci, że przesiadki będą trwać dłużej niż sam lot. Jeśli ktoś tak lubi podróżować to droga wolna. Dla mnie to definicja piekła i nawet jakby ktoś mi zapłacił, to ja bym tak nie chciał spędzić dwóch miesięcy życia :)
Idźmy dalej z kosztami, bo przecież loty to nie wszystko.
Tajlandia - noclegi, jedzenie i transport
Średnio za jedną noc w Tajlandii płaciłem niecałe 270 złotych - licząc razem hotele i Airbnb. Przypominam, że zawsze były to pokoje 3 osobowe, rodzinne lub apartamenty. Dwuosobowe są tańsze i jest ich więcej na rynku.
Czy to dużo? Na pewno taniej niż hotele w Polsce o tym samym standardzie, ale przyznam, że liczyłem, że Tajlandia będzie tańsza.

Trudno mi podać ile zapłaciłem za jedzenie, bo nie mam jak tego policzyć. Dość szybko nauczyliśmy się ile to jest tanio, a ile drogo za kawę, padthaia czy bubble tea i starliśmy się nie dawać nabrać na ceny dla turystów. Generalnie jedzenie jest tu bardzo tanie, rzędu 10-15 złotych za przeciętny posiłek dla jednej osoby.
Sporo korzystaliśmy z aplikacji Grab, przez którą zamawialiśmy taksówki na lotnisko i po mieście oraz jedzenie z dowozem do hotelu. Taksówki są tanie, potrafią kosztować mniej niż komunikacja miejska (mam na myśli metro w Bangkoku), przy założeniu, że jadą nimi 3 osoby tak jak u nas.
Koszty w Hong Kongu
Byliśmy tu bardzo krótko, tylko kilka dni, więc siłą rzeczy mało wydaliśmy. Niemniej Hong Kong jest droższy od Bangkoku, Tokio i od Warszawy. Mam na myśli ceny noclegów i jedzenia. W mieście kipi od pieniędzy, nigdzie na świecie nie widziałem tylko salonów Rolexa i innych marek luksusowych. Ceny nieruchomości też są najwyższe na świecie. Jeśli kiedyś wrócę tu na dłużej, to musze dobrze to rozegrać, żeby nie zbankrutować :)
Japonia - tu życie jest tańsze niż w Polsce
W Japonii najdroższe hotele były w Tokio i tego się spodziewałem po stolicy tego kraju. Średnio 400 złotych, nie licząc tego w Ginzie, który miał fantastyczny widok z 40 pietra i super lokalizację. W Kioto było wyraźnie taniej, noc w Airbnb o standardzie hotelowym kosztowała 300 złotych.
To są ceny na poziomie przeciętnego miasta w Europie, nawet w Polsce trudno znaleźć w dużym mieście hotel za mniej niż 300 zł (przypominam, że ciagle mówię o pokojach 3-osobowych).
W moim odczuciu Japonia jest krajem, w którym życie jest tańsze niż w Polsce. Co mam na myśli pisząc “życie”? Jedzenie w supermarketach i w restauracjach, bilety na komunikację miejską i ceny ubrań. Na takie rzeczy wydawałem tu pieniądze i nie wypowiadam się o wysokości rachunków za energię, opłat komunalnych, kosztów samochodu czy mieszkań. Choć te ostatnie zacząłem sprawdzać i też jest zaskakująco tanio.
Przykłady sprzed kilku dni:
Jedzenie w restauracji, typu 3x ramen ze wszystkimi dodatkami i edamame to cena 100 złotych.
Kawa w Starbucksie z widokiem na superpopularne Shibuya Crossing: 11 złotych za duże americano.
Japońskie Uniqlo jest dość drogim sklepem w Polsce, wiem, bo kupiłem tam kilka ubrań. Natomiast w Tokio ich ceny są na poziomie naszego Pepco: tshirty za 20 złotych, bluzy za 50, spodnie za 100…
Onitsuka Tiger, to buty, na które teraz jest boom. Model, na który polowała moja żona kosztował tu 350 złotych. Nie znalazłem go w Polsce, ale jego cena w Bangkoku to 700 złotych.
Może Onitsuka i Uniqlo są tanie bo to japońskie marki, sprawdźmy więc jakieś zagraniczne. Poszedłem do sklepu Nike z Jordanami i średnio ich cena była o 30% niższa niż w polskim internecie. Było tam sporo Amerykanów, którzy kupowali po kilka par. To samo dotyczyło innych marek sportowych, gdzie buty czy dresy Adidasa kosztowały połowę tego co w Polsce.
Dlaczego tak jest?
Z trzech powodów. Pierwszy to niski kurs jena, japońska waluta jest po prostu słaba w stosunku do dolara, euro czy złotego. To sprawia, że te same towary można tu kupić taniej.
Drugi to możliwość łatwego odliczenia podatku (10%) od zdecydowanej większości towarów, o ile jest się zagranicznym turystą. Mowa o ubraniach, zegarkach, biżuterii, walizkach, butach, etc. Wystarczy pokazać paszport i w większości sklepów zapłacimy cenę niższą o 10%. A przy droższych zakupach robi to istotną różnicę. Za rok to się zmienia na niekorzyść, bo będzie trzeba zapłacić pełną kwotę, a zwrot dostaniemy dopiero na lotnisku przed wylotem.
Powód trzeci jest prozaiczny - Polska jest coraz droższym krajem do życia. Inflacja nadal wynosi aż 5% i to pomimo, że GUS majstruje przy koszyku inflacyjnym. Ulgowy VAT na jedzenie został już zdjęty, rosną ceny energii, a opodatkowanie pracy jest coraz wyższe. Chyba każdy zdaje sobie z tego sprawę i widzi to w swoim portfelu.
Co warto stąd przywieźć?
Japonia jest teraz prawdziwym rajem zakupowym. Nie dość, że jest tanio, to wybór jest bardzo duży. Każda międzynarodowa marka odzieżowa czy jubilerska ma tutaj siedzibę, a w niej szeroką ofertę sprzedażową. Jest wiele ogromnych sklepów, od elektronicznych gigantów jak Yodobashi i BIC Camera, przez wszystko mający Donki, po ogromne drogerie z tysiącem kosmetyków, które ponoć są lepsze niż ich zachodnie odpowiedniki. Nie mówiąc już o restauracjach i jedzeniu na mieście.
Fani Anime, Gundamów i gier znajdą tu masę gadżetów, modeli i figurek. Nie brakuje sklepów papierniczych, a mój ulubiony to Itoya w Ginzie. Ma 10 pięter wszystkiego co jest związane z pisaniem. Spokojnie mogę tam spędzić pół dnia. W dzielnicy Harajuku można spotkać dziesiątki butików modowych, niszowych producentów ubrań i skórzanych akcesoriów. Najciekawszą rzeczą jaką tam kupiłem dla siebie były jeansy od Momotaro i Japan Blue Jeans. W świecie fanów denimu to absolutny top. Podoba mi się idea spodni, które trzeba zmęczyć częstym noszeniem, aby uzyskały swoją finalną i oryginalną formę, a nie oszczędzać w szafie na wyjątkowe okazje.

Kilka podróżniczych wniosków:
Jeśli czytasz ten artykuł i czujesz, że też chciałbyś pojechać do Azji to zrób to. Nigdy dotąd w historii świata podróżowanie w nieznane miejsca nie było tak łatwe. Rezerwacja hoteli jest prostsza niż zamawianie pizzy. Gdy chcesz gdzieś dojechać, to wyciągasz telefon i po kilku minutach obcy człowiek podjeżdża autem i wiezie Cię gdzie chcesz. Korzystanie z komunikacji miejskiej w takim Hong Kongu czy Tokio jest proste, intuicyjne i opisane po angielsku.
Ten wyjazd polecam szczególnie osobom, które mają czas. Naprawdę warto tu pojechać na dłużej niż te standardowe 10-14 dni, bo wtedy koszty samolotu bardziej się rozkładają.
Bariera językowa dla turysty praktycznie nie ma znaczenia. Wszystko jest opisane po angielsku oraz często w sposób obrazkowy. Jeśli masz telefon to wiele rzeczy możesz przetłumaczyć dzięki zwykłemu Google Translate, w tym menu w restauracjach czy komunikaty w stacjach metra. A dzięki rozwojowi AI za parę lat będzie to jeszcze prostsze.
Wiele instargamowych miejscówek jest kompletnie przereklamowane, mija się z prawdą, albo po prostu nie istnieje.
Nam się wydaje, że Europa jest w centrum świata. Tymczasem z perspektywy Azji Europa to mały kraj, gdzieś bardzo daleko. Na liście 30 największych miast świata jest tylko jedno z Europy - Paryż i to dopiero na 29 miejscu. Azja to zupełnie inna skala pod każdym względem.
Ludzie w Tajlandii mówią o niebo lepiej po angielsku niż Japończycy. Ciekawe, bo przecież oba te kraje są bardzo turystyczne, a Japonia jest bogatsza i ma lepszy system edukacji.
Za jakiś czas napiszę jakie są plusy i minusy zabierania dziecka w taką podróż. Dziś już ten temat odpuszczę, bo to wydanie i tak jest już za długie.
Post Scriptum: Z podróży do Azji przywiozę dużo ciekawych wniosków. Część z nich opisałem już na łamach 52Notatek, pewnie pojawią się jeszcze ze dwa wydania w tym temacie. Jednak większość zostanie u mnie w głowie i z czasem będzie dojrzewać. Bardzo się cieszę, że ten wyjazd się udał i już myślę o kolejnym na rok 2026.
Post Post Scriptum: w najbliższym tygodniu będę publikował więcej zdjeć i wideo z Japonii, wiec jeśli chcielibyście zobaczyć rzeczy i miejsca, o których tu piszę, to zapraszam na Instagram 52Notatki. Wiem, że się już powtarzam, ale uważam, że wrzucam tam naprawdę fajne rzeczy.

A tak prywatnie:
Zgodnie z obietnicą, pracuję nad dodrukiem Sezonu drugiego 52Notatek, oraz nad drukowaną wersją Sezonu 3. Znajdą się tam wszystkie artykuły napisane w 2024 roku, tradycyjnie wraz z dodatkowymi bonusami. Wszystkie drukowane egzemplarze będą podpisane, a pierwsze tysiąc kopii będzie ponumerowane.
Jeśli mi się uda, to przedsprzedaż ruszy już za tydzień. Jestem na ostatniej prostej, ale niestety jest to najbardziej żmudna praca, bo wymaga sprawdzenia dużej ilości tekstu. Wybaczcie, ale szkoda mi na to poświęcać ostatnich dni pobytu w Azji. Zajmę się tym natychmiast po powrocie do Polski i odespaniu jetlagu.
Zdecydowaną większość rzeczy w ramach 52Notatek robię samodzielnie, dzięki czemu moje treści są autentyczne i mam lepszy kontakt ze wszystkimi Czytelniczkami i Czytelnikami. Więcej szczegółów już w kolejnym wydaniu.
🤫