Mój czas w Tajlandii dobiega końca. Za kilka dni lecę na północ Azji, a pierwszym przystankiem będzie Hong Kong. Zanim ruszę dalej w podróż, to spiszę najważniejsze lekcje jakie tu dostałem. Wymienię tylko trzy, choć było ich więcej i mógłbym je podzielić na kilka wydań. Ale skoro chcę móc zamknąć 52Notatki za dwa lata, to muszę bardziej się postarać.
Ruszajmy.
Zużyłem już 99% mojego szczęścia
To najważniejsza lekcja, która zmieniła spojrzenie na moje życie.
Wierzę w to, że każdy z nas jest kowalem własnego losu. W dzisiejszych czasach naprawdę dużo jesteśmy w stanie zmienić i wypracować dzięki dostępowi do wiedzy, skupieniu na właściwych problemach i wytężonej pracy. Wiele zależy od nas samych i od tego, jak będziemy rozgrywać karty, które dostajemy od losu.
Jednak miesiąc spędzony w podróży po Tajlandii uświadomił mi, że sam fakt, iż urodziłem się w Polsce, dał mi dostęp do naprawdę mocnych kart. A na pewno sprawił, że nigdy nie będę musiał grać tymi najsłabszymi. Bo gdybym 40 lat temu przyszedł na świat w Bangkoku, to bardzo możliwe, że dziś:
od świtu smażyłbym jedzenie przy ruchliwej ulicy, stojąc spocony w dusznym upale,
całymi dniami rozbierałbym metalowe części w warsztacie pośrodku Chinatown, próbując w ten sposób utrzymać rodzinę,
wieczorami zmywałbym brudne naczynia, siedząc na chodniku,
nie stać byłoby mnie na samochód i musiałbym wozić dzieci na skuterze,
mieszkałbym w “domu“ zbudowanym z płyt i kawałków ogrodzeń.
Takie życie wiodą osoby, które spotykałem tu na co dzień. Niektóre uchwyciłem na zdjęciach, które zrobiłem w przypadkowych sytuacjach, za każdym razem czując zażenowanie sobą, gdy wyciągałem telefon. Nie szukałem biedy chodząc po slumsach ani dzielnicach odległych od centrum. Ona tu jest na każdym kroku. Trzeba być ślepym, aby jej nie spotkać albo spędzać czas tylko w ogrodzonych kurortach.

Gdybym żył od urodzenia w Tajlandii to teoretycznie miałbym dostęp do tej samej wiedzy, którą dziś czerpię z książek i Internetu. Ale nie mógłbym jej wykorzystać w praktyce. Byłbym jak dziecko na pustyni, czytające o tym jak budować statki i pływać po oceanach. Zakładając, że w ogóle miałbym czas czytać i że znałbym angielski, aby zrozumieć z nich więcej niż same obrazki.
Bieda, którą można spotkać w Tajlandii, dała mi gorzką lekcję pokory. W teorii mogę powiedzieć, że na wszystko w życiu zapracowałem sam, bo jestem z pokolenia zero. Ale prawda jest taka, że większość zawdzięczam szczęściu, że urodziłem się akurat w takim miejscu i czasie, a nie w innym. Teraz czuję się tak, jakbym 99% mojego szczęścia zużył w momencie narodzin, a wszystko inne to jest już ekstra dodatek.

Druga lekcja jaką dostałem w Tajlandii, uświadomiła mi coś, co powinienem już dawno sam zrozumieć:
Ludzie robią głupie rzeczy, gdy inni robią głupie rzeczy
Jaka jest najgłupsza rzecz, jaką może zrobić przeciętny człowiek, aby drastycznie podnieść ryzyko swojej śmierci albo kalectwa? Nie mówię o fanaberiach typu skoki ze spadochronem czy pływanie z rekinami, tylko o czymś, co może zrobić każdy z nas. Według mnie numerem jeden jest jazda bez kasku rowerem, skuterem czy motocyklem ulicami zatłoczonego miasta.
W Polsce taką osobę nazwalibyśmy idiotą. Natomiast w Bangkoku mówi się na nich “turyści eksplorujący miasto”. Nie wiem, może oni myślą, że w Tajlandii prawa fizyki działają inaczej? Że ich ciało przetarte po asfalcie nie zamieni się w krwawą papkę, tylko odbije się jak gumowa piłka, wydając przy tym zabawny dźwięk? A może liczą na to, że lokalsi mają supermoce, dzięki którym nigdy nie dochodzi tam do śmiertelnych wypadków? Ale to też jest pobożne życzenie, bo dane mówią zupełnie co innego. Że ulice Bangkoku są szczególnie niebezpieczne, a co gorsza, prowadzenie po alkoholu jest tu społecznie akceptowalne.
Nikt mi nie powie, że nie wie o tym, że jazda w ulicznym ruchu jednośladem bez kasku jest niebezpieczna. Więc dlaczego ludzie robią głupie rzeczy, mimo że wiedzą, że są głupie?
Bo inni też się tak zachowują. Gdy jesteśmy w grupie, to zdolność naszego samodzielnego i krytycznego myślenia jest jakby domyślnie wyłączona. Po prostu automatycznie robimy to samo co inni i nie zastanawiamy się czy to jest rozsądne, bezpieczne ani sensowne. Stoimy w miejscu, póki ktoś nie zrobi pierwszego kroku a inni nie ruszą za nim. Albo na odwrót - idziemy gdzieś ślepo za tłumem.
Stadne zachowanie doskonale widać na giełdzie. Inwestorzy często kupują akcje czy inne aktywa tylko dlatego, że one drożeją. I sprzedają je, bo zobaczyli, że tanieją. Czyli naśladują ruchy tłumu, zamiast je kwestionować albo próbować przewidzieć. Niby każdy się edukuje, czyta książki, deklaruje, że podejmuje decyzje samodzielnie, ale gdy się okazuje, że musi iść pod prąd, to zaczyna się wahać, wątpić i łamać.
To samo zjawisko widać w biznesie. Tu też ludzie często czekają, aż ktoś inny wprowadzi coś nowego i dopiero potem próbują zrobić to samo. I później jest wysyp tych samych biznesów, które zawzięcie konkurują ze sobą. Przykładów jest pełno - od diet pudełkowych i aplikacji typu Uber czy Bolt, przez influencerów po biznes związany z AI. Jest w tym pewna logika, bo lepiej, aby ktoś inny wziął na siebie ryzyko wytyczania nowej ścieżki. Ale nie znaczy to, że jeśli nikt nie zrobił tego, co my chcemy, to jest to niemożliwe.

Nawet nie wiesz, jak dużo lepiej mógłbyś się czuć
Co jeśli skala, w której oceniamy swoje samopoczucie, kondycję i zdrowie, obejmuje tylko wąską część pełnego zakresu? Co jeśli wydaje nam się, że “jest dobrze” tylko dlatego, że nigdy nie czuliśmy się dużo lepiej? I żyjemy w tym błędzie, nawet nie wiedząc jak dużo lepiej moglibyśmy się czuć?
To dlatego tak trudno jest przekonać ludzi do korzyści płynących z niekomfortowych wyzwań. Chodzenia na siłownie, regularnego biegania czy praktykowania postu. Jeśli nigdy tego nie robiłeś, to nigdy nie zaznałeś pozytywnych efektów. I dlatego sam proces wydaje Ci się bezsensownym wysiłkiem. Myślisz, że bez tego “czujesz się dobrze“, ale możliwe, że jesteś gdzieś na poziomie 4 w 10-stopniowej skali. Nigdy nie byłeś wyżej, więc ta czwórka wydaje Ci się dobra.
Co gorsza, jest wiele niewidzialnych czynników, które zatruwają nasze zdrowie i samopoczucie. Uważam, że najgorszym z nich jest smog i zanieczyszczone powietrze, ponieważ mamy na nie najmniejszy wpływ. Aby przed nimi uciec trzeba wyprowadzić się w miejsce, gdzie jest czysto, co w praktyce jest trudne. Możemy mieć w domu, biurze i aucie oczyszczacze powietrza, a na zewnątrz ciągle chodzić w maskach, ale chyba nikt nie chciałby takiego życia.
Co ten temat ma wspólnego z Tajlandią? Są dwa powody:
Negatywny: powietrze w Bangkoku jest dramatycznie zanieczyszczone. Ogromne natężenie ruchu drogowego, wielotygodniowe okresy bez deszczu i niedbanie o środowisko. Jakby tego było mało, tutejsi rolnicy na wiosnę masowo wypalają trawy, co tworzy ogromne zanieczyszczenie w wielu miejscach w kraju. Psuje to urok tego miejsca, co dostrzegłem dopiero jadąc poza miasto, gdzie było czysto. Niestety w Warszawie i wielu innych miejscach w Polsce, powietrze też jest słabej jakości.
Pozytywny: w styczniu słońce wschodzi w Tajlandii o 7 rano i świeci prawie do 19. Cały dzień jest ciepło, w okolicach 30 stopni i wszędzie jest zielono. Jaka aura panuje w tym czasie u nas w kraju to wie każdy z nas i to aż za dobrze. Narzekanie na polską szarą zimę robi się już powszechne, ale muszę przyznać, że zamiana jej na lato pozwala poczuć się o niebo lepiej. Słońce, zieleń i dłuższy dzień zamiast kurtek, deszczu i zimna sprawiają, że ma się więcej energii i chęci do życia. Polską zimę da się przeżyć, ale myślę, że dużo potencjału nam ucieka od listopada do marca.

Podsumowując
To był mój pierwszy raz w Tajlandii i cieszę się, że zdecydowałem się na przyjazd tutaj. Celowo kilkukrotnie zmieniałem miejsca, w których tu mieszkaliśmy, aby poznać kraj od różnej strony. Raczej omijałem wyspy i plaże, bo w takich warunkach żyłem rok temu na Maderze przez 2 miesiące i teraz chciałem spędzić czas w dużych miastach.
Gdy już będę z powrotem w Polsce, to znajdę czas aby na spokojnie napisać o kosztach życia i podróży w Tajlandii, moich innych wrażeniach, sposobach organizacji pracy i dnia oraz odwiedzonych miejscach. Zwłaszcza, że raczej szybko tu nie wrócę.
A teraz powoli już się pakuję na spotkanie z Chinami.
Następne kroki:
Jeśli wierzysz, że wszystko w życiu zawdzięczasz tylko sobie, to znaczy, że brakuje Ci pokory.
Co mógłbyś zrobić, aby poprawić swoje zdrowie i samopoczucie? To nie musi od razu być przeprowadzka na drugi koniec kraju, często duże zmiany płyną z małych, ale konsekwentnych działań.
Zanim zrobisz coś tylko dlatego, że robią to inni ludzie, to zastanów się, czy to po prostu nie jest głupie.
Podróże poza strefę komfortu są trudne, ale popłacają. Nie pozwól, aby trawa wyrosła pod Twoimi stopami.
A tak prywatnie…
Jedną z rzeczy, która w Tajlandii jest zaskakująco tania, jest jedzenie. Ten sam Pad Thai, za którego w Polsce płacę 40 złotych, tutaj serwują za 50 batów, czyli 6 zł. Mój syn jest fanem tajskiej herbaty z kulkami tapioki, która tu też kosztuje ułamek tego co w kraju. Po pierwszych kilku dniach pobytu w Bangkoku zacząłem mu codziennie dawać 100 batów, żeby mógł sam wydawać na drobne rzeczy. I żeby nie pytał mnie pod każdym sklepem 7-eleven czy mu coś kupię :)
Wbrew moim oczekiwaniom, syn zamiast gospodarować tym budżetem od razu zaczął oszczędzać te pieniądze. Praktycznie w ogóle ich nie wydawał, tylko zbierał je każdego dnia. A jeśli pożyczał nam drobne do rachunku, to potem nas skrupulatnie rozliczał. Gdy wreszcie go spytałem po co to robi, to powiedział: “zbieram kasę, żeby mieć jej więcej”.
Początkowo w duchu byłem na niego zły, bo przecież miał na bieżąco wydawać te pieniądze. Ale potem przypomniałem sobie, że gdy byłem w jego wieku, to robiłem dokładnie tak samo. Wprawdzie nie dostawałem regularnego kieszonkowego ani tym bardziej nie podróżowałem po świecie, ale zawsze umiałem powstrzymać się przed wydawaniem pieniędzy. I w zasadzie zostało mi to do dziś.
Pamiętam nawet swoje pierwsze zarobione pieniądze. Miałem wtedy może 10 lat i grałem z kolegami w piłkę pod blokiem. Lokalny sklepikarz zawołał nas, abyśmy pomogli mu rozładować towar z małego dostawczaka. Po pół godziny praca była skończona, a on zapytał nas co za nią chcemy - lody czy kasę? Wszyscy wybrali lody, oprócz mnie. Nic wtedy nie wiedziałem o pieniądzach, ale byłem szczęśliwy ściskając w ręce pierwszą zarobioną złotówkę.
Do dziś nie wiem czy dobrze wtedy zrobiłem. Doskonale pamiętam ucieszone twarze kolegów, jedzących te lody, ale kompletnie nie pamiętam, co ja zrobiłem z tą złotówką…

Post Scriptum: Po więcej zdjęć i relacji z podróży zapraszam na Instagram 52Notatki. Jest tam historia złego kota, moje ulubione drzewa, walczący Spiderman, a nawet tajski władca pierścieni. Przez weekend nagram jeszcze miejsce, z którego teraz pracuję i lokalną siłownię, bo mam z nich imponujący widok.
🤫