3 ryzyka nieinwestowania
“Inwestowanie wiąże się z ryzykiem”.
Takie ostrzeżenia są dopisywane do ofert produktów finansowych i reklam firm brokerskich. Czy to znaczy, że jeśli nie będziemy inwestować, to nie poniesiemy żadnego ryzyka?
Nieprawda - brak inwestycji niesie za sobą ryzyko. I to bardzo wysokie, ale przed tym już nie usłyszymy ostrzeżenia.
Przede wszystkim inflacja
Nie ma znaczenia w jakiej walucie są nasze oszczędności ani w jakim kraju żyjemy. Każdy jest narażony na ryzyko inflacji. Nasze oszczędności ulegają stopniowej degradacji, którą widać dopiero z czasem. Boleśnie przekonaliśmy się o tym w ostatnich 5 latach, kiedy inflacja osiągnęła alarmujące poziomy. Dziś utrata wartości pieniądza zwolniła, ale nadal postępuje i jest nieubłagalna.
Wszyscy zamożni ludzie wiedzą, że majątku nie można trzymać w pieniądzu. Temu tematowi poświęciłem oddzielny artykuł, który zresztą jest tu jednym z najchętniej czytanych:
Przed inflacją można dość łatwo się zabezpieczyć. Jest sporo instrumentów finansowych z nią powiązanych, jak choćby obligacje 10-letnie EDO. Od lat doskonale sprawdza się tu złoto oraz nieruchomości. Prawdziwe problemy zaczynają się wtedy, gdy chcemy pobić inflację.
Postoję i popatrzę
Inflacja mówi nam, jaka jest średnia zmiana cen w gospodarce danego kraju. Ale jak to bywa ze średnimi - pasuje do wszystkich i do nikogo. Zawsze znajdą się aktywa, usługi i przedmioty, które będą drożały szybciej. I pewnie usłyszymy o nich bez względu na to czy ten temat nas w ogóle interesuje.
Nawet jeśli nie chcemy kupić żadnej nieruchomości to wiemy, że w ostatnich latach była to świetna inwestycja. Media ciągle trąbią o tym jak bardzo drożeją domy i mieszkania. Wiemy, że inwestując w nie bez trudu pokonalibyśmy inflację.
Podobnie z kryptoaktywami - nawet jeśli nie wiemy czym jest bitcoin, to pewnie słyszeliśmy, że zdrożał o setki procent. Albo że amerykańskie spółki technologiczne rosną jak na drożdżach, zwłaszcza te związane ze sztuczną inteligencją.
I tu powoli tworzy się mieszanka wybuchowa. Wzrost cen przyciąga media, które mają o czym pisać w pogoni za sensacją. Dzięki nim informacja dociera poza krąg osób, które faktycznie są zainteresowane danym rynkiem. Którzy stoją z boku, zajmują się swoimi sprawami, ale mimowolnie obserwują te trendy. W ten podświadomy sposób budowane jest poczucie, że coś nas omija i coś przegapiliśmy. Że stoimy w miejscu, choć powinniśmy siedzieć w tym pociągu z innymi.
Bo przecież każdy zarabia
Nagle słyszymy, że nasz sąsiad zarobił na sprzedaży ziemi na podmiejskiej wsi. Kolega z pracy kupuje kolejną kawalerkę na wynajem i chwali się swoim pasywnym dochodem. Na Twitterze trwa festiwal przechwałek kto ile zarobił i na czym. Nawet taksówkarz klika jakieś wykresy na telefonie, gdy nas wiezie.
A co gorsza, stojąc z boku, wszystko to wydaje nam się banalnie proste. Dochodzimy do punktu, w którym wręcz czujemy stratę, bo przecież też mogliśmy zarobić. Wydaje nam się, że nasze oszczędności tracą na wartości jeszcze szybciej niż inflacja.
Coś w nas pęka i chcemy dołączyć do tego trendu. Wcześniej nam się wydawało, że jest już za późno, ale skoro nadal rośnie, to może trzeba też w to iść? Zresztą - skoro nawet taksówkarz i jakiś inny znajomy na tym zarobili, to nam też się uda, prawda?
W efekcie dołączamy na samym końcu do trendu wzrostowego i łapiemy się na ostatni oddech hossy. Nawet jeśli nasze inwestycje zdążą zarobić kilkadziesiąt procent, to gdy przyjdzie krach, my będziemy liczyć na to, że rynek będzie dalej rósł. Nikła szansa, że wyjdziemy na plus, a większa, że będziemy trzymać stratną pozycję długi czas, wstydząc się jej przed samym sobą. Wiem, bo byłem w tym miejscu. I nie ja jedyny, ale tym to już nikt się nie chwali publicznie.
“Pewnie tak, ale mi się to nie przydarzy”
Wręcz przeciwnie - to działa na każdego. Bez względu na poziom wykształcenia, inteligencji czy nawet czasy w jakich żyje. A ten pan jest tego dobitnym przykładem:
To Isaac Newton, jeden z najwybitniejszych i najważniejszych naukowców wszech czasów. Fizyk, astronom, matematyk, filozof, alchemik, biblista i historyk. Jedno z jego największych osiągnięć to oczywiście prawo powszechnego ciążenia, ale pełna lista dokonań jest dużo, dużo dłuższa.
Pomimo wybitnego intelektu Newton stracił fortunę na giełdzie. Zainwestował w akcje spółki Kompania Mórz Południowych. 300 lat temu ta firma była równie gorącym tematem inwestycyjnym, jakim ostatnio była Tesla czy Nvidia. Każdy kupował jej akcje albo stał z boku i patrzył jak kurs rośnie bez niego. Brzmi znajomo?
Newtonowi początkowo udało się zarobić i to całkiem sporo. Problem w tym, że po tym jak zrealizował zyski, to kurs rósł dalej. Coraz wyżej i szybciej. Inni zarabiali, ale on już nie. Newton ugiął się i wrócił na giełdę z jeszcze większym kapitałem niż całe poprzednie zyski. I nie mówimy o drobnych kwotach, tylko o odpowiednikach dzisiejszych milionów dolarów. Niestety kupił akcje tuż przed krachem. Ich cena szybko zaczęła spadać, a Newton stracił nie tylko wypracowany wcześniej zysk, ale też sporą część kapitału. Jak sam potem skomentował: “Potrafię policzyć ruch gwiazd, ale nie ludzkie szaleństwo”.
Tylko co z tym zrobić?
Historię Isaaca Newtona można przeczytać w wielu miejscach w Internecie. Często jest podawana za przykład szaleństwa tłumu lub po prostu jako ciekawostkę z przeszłości. Tylko co dalej? Mało kto próbuje na jej bazie wypracować jakąś praktyczną lekcję.
Po fakcie każdy jest mądry i wie, że Newton nie powinien wchodzić drugi raz w akcje tej spółki. Tylko wtedy wcale nie było to takie oczywiste. Tak samo jak dziś nie wiemy czy ceny najbardziej rozgrzanych aktywów zrobią kolejne 100% do góry, czy może czeka je bliski krach.
Jeśli w ogóle skreślimy inwestowanie z naszego życia, to będziemy mieć gwarancję jednego: że ominą nas wszystkie potencjalne wzrosty i to na przestrzeni kilku dekad. Im dłużej czekamy z decyzją o inwestowaniu, tym mniej czasu nasze pieniądze mają, aby wypracować zysk. To ważny koncept, o którym za rzadko się mówi. Jeśli chciałbyś zostać zawodowym piłkarzem, to raczej wolałbyś zacząć w młodym wieku i dać sobie kilka lat na treningi. A w przypadku inwestowania, każdy chciałby zarabiać już od pierwszej transakcji, z którą często zwlekamy za długo. Tymczasem dużo ważniejsze jest bycie dłuższy czas na rynku niż próba wstrzelenia się w idealny dołek.
5 sposobów jak sobie radzić z tymi ryzykami
Wiemy już, że samo unikanie inwestycji nie sprawi, że będziemy bezpieczni. Ignorancja czasem jest błogosławieństwem, ale nie w przypadku pieniędzy. Jak więc sobie z tym radzić?
Zacznijmy od przyznania przed samym sobą, że nie jesteśmy mądrzejsi od Newtona. I wcale nie musimy być. Jak powiedział kiedyś Warren Buffett: “Inwestowanie to NIE jest gra, w której gość z IQ 160 wygrywa z gościem o IQ 130”. Bo tak jak pisałem niedawno, zarabianie na giełdzie to umiejętność behawioralna, a nie techniczna.
Druga kwestia to odpowiedzenie sobie na pytanie, co będzie dla Ciebie gorsze - ryzyko czy żal? Tu nie ma uniwersalnej odpowiedzi, każdy podejdzie do tego inaczej. Dziś uważam, że lepiej brać ryzyko niż cierpieć żal. Wolę coś zrobić i potem przyjąć tego konsekwencje w przypadku niepowodzenia niż oglądać się za siebie z wyrzutami, że przecież mogłem działać. Dawniej było inaczej. Gdy miałem trudniejszą sytuację życiową, wybierałem bezpieczne rozwiązania i unikałem ryzyka straty. Przez to dziś wypominam sobie inwestycje czy decyzje, które odpuściłem. Ale na tamten moment, to było właściwe posunięcie.
Kwestia trzecia to wielkość ryzykowanej przez nas pozycji. Prawdziwym błędem Newtona było to, że w drugim podejściu zaangażował znacznie większy kapitał. Prowadzenie pozycji i realizacja zysków to niemal oddzielna dziedzina inwestowania i trzeba ją mieć ustaloną zanim zaczniemy. Czy jeśli dana spółka wzrośnie o 100% to będę do niej dopłacał czy zamykał transakcję? Czy jeśli jakieś akcje dziś mi się wydają drogie, to gdy cena wzrośnie 500% to będą dla mnie atrakcyjne? I co musi się zmienić oprócz ceny, aby tak było?
To są pytania, których Newton raczej sobie nie zadał - ale my powinniśmy. Sam najczęściej wybieram metodę małych kroków, czyli zawsze zaczynam od kwot mniejszych niż docelowa pozycja. Zwłaszcza jeśli mówimy o rynku, o którym nie wiem dużo albo już jest w silnej fazie wzrostu.
Czwarty sposób to inwestowanie tylko w to, na czym się znamy, czyli bycie lokalsem zamiast turystą. Giełda ewidentnie nie była główną specjalizacją Newtona i poniósł tego konsekwencje. Trudność polega na tym, że nie można być specjalistą w każdej dziedzinie i znać się na każdym rynku. Dodatkowo będą nas kusić te wszystkie inne inwestycje, które rosną szybciej niż nasze. Stąd trzeba trzymać się swojego pola kompetencji, ale też dbać o to, aby je poszerzać i/lub pogłębiać.
Piąte podejście jest odwrotne, ale nie mniej skuteczne, czyli szeroka dystrybucja kapitału. Inwestujemy w wielu miejscach jednocześnie, rozciągając nasz kapitał, zamiast kumulować go w wąskim pasie. Dzięki temu załapiemy się na wiele trendów, ale w skali całego naszego portfela nie będą to spektakularne wzrosty. Takie podejście jest coraz bardziej popularne na giełdzie dzięki rozwojowi funduszy indeksowych. I bardzo słusznie, bo to najprostsza i najtańsza metoda inwestowania na rynku kapitałowym.
Następne kroki:
Trzy ryzyka nieinwestowania to bierne poddanie się inflacji, wpływowi tłumu i gwarancja ominięcia wszystkich szans. Nikt nas przed nimi nie ostrzeże, ale musimy być ich świadomi.
Wybierz sposób w jaki chcesz się bronić przed tymi ryzykami. Tu nie ma jednego rozwiązania, które pasuje do każdego.
“Inwestujemy w sztangę” to artykuł, w którym piszę więcej o tym jak lokuję własne pieniądze. Znajdziesz go w 52Notatki Sezon 1, strona 51.
A tak prywatnie
Tydzień temu uczestniczyłem w Invest Cuffs w Krakowie, największej konferencji inwestycyjnej w tej części Europy. Dziękuję wszystkim z Was, którzy przyszli na mój wykład. Jak widać powyżej, sala była pełna po brzegi. Nie spodziewałem się tego, bo to największe audytorium w Centrum Kongresowym ICE i może pomieścić aż 1900 osób. Przyznaję, że stres był 🫣
Spotkanie autorskie
Szczególnie dziękuję wszystkim przybyłym na spotkanie autorskie. Na sali było około 100 osób, bardzo się cieszę, że znaleźliście czas, żeby mnie posłuchać. Prowadziła je Iza, która jest nie tylko jedną z organizatorek Invest Cuffs, ale też Czytelniczką newslettera, co bardzo mnie cieszy. Myślę, że to spotkanie można uznać za udane. Mam tylko niedosyt z jednego powodu: trwało za krótko. Trzydzieści minut rozmawialiśmy na scenie, po czym udało się odpowiedzieć na tylko jedno pytanie z publiczności.
Nie planuję już w tym roku wystąpień na konferencjach inwestycyjnych, ale spotkanie autorskie z pewnością powtórzę. Tym razem chciałbym, aby część oficjalna trwała tyle, co pytania z publiczności. I żeby był potem czas na rozmowy w mniejszych grupach. Uczestnicy są dla mnie najważniejsi i powinni wrócić z czymś, czego wcześniej nie wiedzieli i nie mogli przeczytać w newsletterze. Dobrym pomysłem byłaby też możliwość dopisania dedykacji do książki czy wspólnych zdjęć. Kilka osób o to prosiło w Krakowie, ale warunki nie były do tego najlepsze.
Rozmowy z Wami w Krakowie uświadomiły mi, że czytają mnie osoby w naprawdę różnym wieku. Z ciekawości postanowiłem zrobić anonimową ankietę i czuję, że wyniki mnie zaskoczą. Zachęcam do udziału:
PS: Za tydzień wrócę do publikowania Waszych zdjęć z książką. Bardzo jestem ciekaw gdzie je czytacie i przy jakich okazjach. Śmiało podsyłajcie je do mnie mailem lub przez oznaczenie mnie w mediach społecznościowych. A swój egzemplarz obu książek można znaleźć tutaj: