Turyści kontra lokalsi i doskonałe książki, które mają fatalne tytuły
W tym wydaniu polecam dobre książki, odradzam wyjazd na sylwestra do Zakopanego i zapraszam na kawę. Ruszajmy!
5 fantastycznych książek, które mają fatalny tytuł
„Nie oceniaj książki po okładce” to jedno z tych bezużytecznych powiedzonek, które wszyscy powtarzamy. Zawsze pierwszym wrażeniem jest wygląd zewnętrzny - czy to książki, samochodu czy innego człowieka. Wydawcy książek doskonale o tym wiedzą, prześcigając się w tworzeniu okładek przykuwających wzrok oraz tytułów, które nas zainteresują. A te drugie stały się jeszcze ważniejsze w dobie Internetu i coraz rzadszego kupowania książek w stacjonarnych sklepach.
Jest 5 książek, których tytuł dla mnie był szczególnie zniechęcający, ale ich lektura okazała się niespodziewanie pozytywnym zaskoczeniem. Oto one:
4-godzinny tydzień pracy, Timothy Ferriss
“Co za absurd - jak można pracować tylko 4 godziny w tygodniu?” Pewnie wiele osób tak pomyślało i miało rację - jeśli wszyscy pracowaliby tak mało, to szybko znalazłby się ktoś, kto byłby gotów robić to dłużej. Zwłaszcza jeśli lubiłby swoją pracę.
Książka Ferrissa jest o czymś innym. Opisuje jak ułożyć sobie życie i biznes, aby nie być w nim zatrudnionym na dwa etaty. Jak zautomatyzować wiele procesów i jak zlecać je na zewnątrz. Standardowy model kariery polega na tym, że pracujesz te minimum 8-10h dziennie przez wiele lat, w zamian za pensję, za którą możesz sobie kupić wszystko, czego potrzebujesz. Ferris już dekadę temu promował model pracy zdalnej czy dropshipping - czyli coś, czym zajmuje się większość sprzedawców na Allegro.
Przeczytałem tę książkę w okolicach 2009 roku, czyli bardzo dawno temu. Nie zmieniła od razu mojego życia, ale zasiała ziarno dążenia do tego, aby móc pracować z dowolnego miejsca na świecie, tylko przy użyciu laptopa. I dziś wierzę bardziej niż kiedykolwiek, że jest to możliwe.
Jak zdobyć przyjaciół i zjednać sobie ludzi, Dale Carnegie
Ten tytuł brzmi jak uosobienie kołczingowej ściemy - jakim cudem po przeczytaniu małej książeczki miałbym nagle zdobywać przyjaciół na pęczki? I jeszcze ta okładka wyglądająca jak zrobiona na szybko w Paincie…
Długo nie mogłem się przekonać do przeczytania tej książki. Aż ku swojemu zaskoczeniu przeczytałem w biografii Warrena Buffetta, że jego najlepszą inwestycją w siebie był udział w kursie organizowanym przez autora tej książki, dotyczącym wystąpień publicznych, których Warren bardzo się bał.
Przeczytałem ją i… jest naprawdę dobra. Trochę naiwna i prostolinijna, ale taki jest jej format, zresztą jest bardzo krótka i zwięzła. Autor wprost w niej pisze, że mamy nauczyć się słuchać, a czasem mówić to, co inni chcą usłyszeć. W pełni się z nim zgadzam, bo nie jestem fanem powiedzenia „co w głowie, to na języku”. Bycie nieuprzejmym, zarozumiałym czy aroganckim nie może być usprawiedliwiane rzekomą „szczerością”.
Kilka rozdziałów szczególnie zapadło mi w pamięć, w szczególności historia “Ojciec zapomina”. Co ciekawe, ta książka została wydana w 1936 roku, czyli przeszła już solidną próbę czasu. Warto, zwłaszcza że to lektura na dwa wieczory.
Nauczę Cię być bogatym - Ramit Sethi
Tyle ludzi chodzi biednych po świecie, a wystarczy, aby kupili książkę i dowiedzą się jak być bogatym? No brawo. Ten tytuł był dla mnie najbardziej odpychający z całego zestawienia, ale też najbardziej pozytywnie mnie zaskoczył. Na autora trafiłem w kilku podcastach (w tym na pewno u Ferrissa), gdzie zawsze mówił bardzo sensowne rzeczy, kompletnie niezwiązane z tym, co sobie wyobrażałem po tytule książki.
Znajdziemy w niej wiele poradnikowych treści o tym, jak uporządkować swoje finanse osobiste, szukać oszczędności w budżecie domowym oraz gdzie je później pomnażać. Jednak szczególnie ciekawa jest część książki, w której autor tłumaczy, jak wieść bogate życie, niekoniecznie mając miliony na koncie. Podaje przykłady jak, na co i kiedy warto jest wydawać pieniądze, nawet jeśli może się to wydawać nieracjonalne. Stoi w opozycji do porad typu „rób kawę w domu zamiast kupować ją na mieście”. Oczywiście, że zostanie nam wtedy więcej w kieszeni, ale nikt nie zbudował majątku dzięki temu, że zrezygnował z okazjonalnego chodzenia do kawiarni.
Przy tym wszystkim podkreśla, że oszczędzanie dla samego faktu gromadzenia pieniędzy to ślepy zaułek i droga wprost do zostania skąpcem. Myślę, że sam podążałem w tym kierunku. Nie udało mi się go diametralnie zmienić, bo nadal oszczędzam, nawet gdy nie muszę, ale na pewno zacząłem zwracać uwagę na swoje zachowanie względem pieniędzy.
Myślę, że ten temat zasługuje na oddzielny artykuł, częściowo poruszałem go już w tekście o tym dlaczego nie wierzę w wolność finansową.
Zbij fortunę na dywidendach - Marc Lichtenfeld
Ten tytuł może być szczególnie odpychający dla polskich inwestorów. Nasz rynek ma krótką historię i niewiele spółek regularnie płaci dywidendy. Zupełnie inaczej to wygląda w USA, gdzie ponad dwustuletnia historia giełdowa zrobiła swoje. Bez trudu znajdziemy tam globalne spółki, które nie tylko regularnie wypłacają zysk posiadaczom ich akcji, ale podnoszą wysokość dywidendy nieprzerwanie od 25, a nawet 50 lat.
Mimo to nadal byłem sceptyczny widząc ten tytuł. Stopa dywidendy wśród takich spółek to przedział około 2-8%. Co znaczyłoby, że potrzebowalibyśmy wielomilionowego kapitału, aby móc dzięki temu dobrze zarabiać. Gdzie tu tytułowe zbijanie fortuny?
Sednem jest systematyczne i wieloletnie akumulowanie spółek dywidendowych. Dzięki temu, po kilku dekadach zakupów będziemy mieć portfel wypłacający stale rosnące dywidendy, które dadzą nam efekt kuli śnieżnej. Autor opisuje metody selekcji spółek oraz generalne zasady inwestycyjne, przez co książka bardzo dobrze trafia do początkujących. Zresztą ta książka pojawia się niemal na każdej liście #mustread o budowaniu portfela dywidendowego.
Ta pozycja spodobała mi się tak bardzo, że moje mikro wydawnictwo, którego jestem współwłaścicielem, opublikowało polskie wydanie książki, z moją przedmową. Trzeba umieć zmieniać zdanie :)
Odwaga bycia nielubianym, Ichirō Kishimi
Nie jestem wielkim fanem książek psychologicznych i mało która do mnie trafia. Dlatego do pozycji o byciu nielubianym podszedłem z dodatkową dozą nieufności, którą oczywiście potęgował fatalny tytuł, niczym poradnika dla zbuntowanych nastolatków. I jeszcze ta polska okładka z parasolkami…
Ponownie przeważyły bardzo dobre opinie osób, które cenię. I nie zawiodłem się, książka jest dobra, czuć w niej to inne spojrzenie na świat. Spodoba się przede wszystkim tym, którzy są tytułowymi „nielubianymi”. Wspominałem o tym temacie w grudniu, w artykule o Wednesday Addams.
Bonus: The Good Life, Robert Waldinger i Marc Schulz
Kolorowe baloniki i jak mieć dobre życie - czyżby kolejna książka o tym jak być szczęśliwym? W zasadzie to tak - ale jest ona efektem wieloletniego eksperymentu naukowego. Jej autorem są akademicy, którzy poświęcili dużą część swojego życia zawodowego na badanie co czyni ludzi szczęśliwymi. Tę pozycję dodaję jako bonus, bo przeczytałem dopiero połowę, ale już mogę powiedzieć, że jest naprawdę dobra. Premiera odbyła się niedawno i trudno jest ją dostać w polskich księgarniach. Myślę, że niebawem może być o niej głośno.
Turyści kontra lokalsi, czyli najlepszy czas, aby inwestować
Kiedy jest najgorszy dzień w roku, żeby pojechać do Zakopanego?
Sylwester - są tam wtedy tłumy, zakopianka jest jeszcze bardziej zakorkowana, a hotele windują ceny na poziomy godne Tatr. To nie jest wiedza sekretna, a mimo to, co roku pod koniec grudnia Zakopane pęka w szwach. Turyści chcą tam wtedy być i są gotowi za to ekstra zapłacić. Część z nich się zniechęci i przez długi czas tam nie wróci, a cześć będzie tu co roku.
Podobnie jest w inwestowaniu. Tu też mamy “turystów”, którzy chcą dołączyć do rynku w najgorszym możliwym momencie, czyli w okresach maksymalnego rozgrzania. Dotyczy to zarówno tradycyjnych giełd, jak i wielu innych rynków - od akcyjnego, przez nieruchomości i metale szlachetne, aż po krypto. Turyści inwestują w to, o czym jest głośno i co rośnie tak długo, że wydaje się, że nigdy nie będzie spadać. Innymi słowy szukają na giełdach takich miast jak Zakopane i jeżdżą tam tylko wtedy, gdy jest głośna impreza, a tłum podąża w tym samym kierunku.
FOMO, czyli przekleństwo inwestowania
Znasz to uczucie, gdy znajomy opowiada Ci, że kupił już trzecie mieszkanie, następnego dnia je wynajął i teraz „samo się spłaca”? Albo masz kolegów, którzy mają kolegów, którzy siedzą w ciepłych krajach i żyją z handlowania na giełdzie? A może znasz sąsiada, który chwali się, że kupił nowe auto za zyski z jakichś zabawnych kryptowalut?
Sprawdzasz w Internecie i faktycznie - giełda poszła w górę, krypto też, nawet nieruchomości kosztują już 2x więcej niż kilka lat temu. Zaczynasz śledzić temat, próbujesz się coś więcej dowiedzieć - a w tym czasie rynek rośnie i rośnie. Zaczynasz podświadomie czuć, że każdy dzień zwłoki to strata - przecież ceny odjeżdżają.
Tym właśnie jest FOMO (fear of missing out) - strachem przed tym, że stojąc z boku przegapisz kolejną okazję na pomnożenie pieniędzy. Ty też chcesz żyć na wyspie, zarabiać przez Internet i mieć kilka mieszkań. Więc przestajesz się dalej wahać - klikasz „kup” i wskakujesz do rozpędzonego pociągu.
W takich warunkach bardzo trudno się zarabia, nawet doświadczonym inwestorom. Tak samo jak ludzie, którzy kochają Tatry czy Bieszczady potrafią je nienawidzić, gdy na szlaku są tłumy. Gdy rynek odkleja się od fundamentów - a w ostatniej dekadzie zdarzyło się to kilka razy - panuje powszechne FOMO.
Co gorsza, bardzo możliwe, że przez pewien czas każdy będzie zarabiał. Wiele osób skłoni to do zwiększenia kwot, co z kolei dalej będzie napędzać wzrosty. Problem w tym, że rozpędzony rynek zawsze hamuje bardzo gwałtownie i wszyscy chcą wysiąść w tym samym momencie, tratując się nawzajem.
Taką sytuację mieliśmy w 2022 roku, kiedy hamowały wszystkie rozpędzone pociągi - od krypto po tradycyjne giełdy akcyjne. Sparzeni inwestorzy, którzy stracili pieniądze, są jak Ci turyści na zakopiance, którzy klną na czym stoi, ale potem i tak wracają tam na majówkę.
Powitajmy lokalsów
Mam kilku znajomych, którzy mieszkają w turystycznych miejscowościach. W dniach takich jak sylwester robią dwie rzeczy - albo stamtąd wyjeżdżają, albo zostają, żeby zarabiać na turystach. Są lokalsami - napatrzyli się na góry, morze i piękne widoki bez tłumów, bo są tu każdego dnia. I wiedzą kiedy warto iść pozwiedzać, a kiedy lepiej jest zostać w domu. Z kolei tym, którzy zarabiają na turystach, zależy na tłumach, bo wtedy mają największe obroty. Nawet jeśli zabranie im rąk do pracy czy zasobów, to po prostu podniosą ceny usług.
Na każdym rynku są takie dwie analogiczne grupy lokalsów. Opuszczają rozgrzane rynki albo dokładają do pieca, bo dzięki temu więcej zarabiają. Najważniejszą przewagą inwestycyjnych lokalsów nad turystami jest to, że spadki nie zniechęcają ich do rynku. Poprzednia hossa dała im lekcję i zarobek, które będą chcieli wykorzystać, gdy nadejdzie kolejna. A przez to, że są tu o wiele dłużej niż turysta, to potrafią ocenić czy jest on atrakcyjny, czy ma potencjał stać się popularny i czy jego fundamenty są mocne.
Teraz jest najlepszy czas na inwestowanie
Uważam tak z trzech powodów:
- Dziś na rynku nie ma FOMO, zmienność spadła, nie ma paniki ani euforii. Można w spokoju podejmować decyzje.
- Wszyscy turyści uciekli. Zakopianka jest pusta, droga na Hel przejezdna. Zostali tylko ci, którzy wiedzą co robią i dlaczego.
- Ceny wielu aktywów są niskie i jest w czym wybierać. W trakcie hossy trudno jest kupić nawet te dobre aktywa, bo ceny są przeszacowane w górę. Teraz sytuacja jest odwrotna.
Wszyscy jesteśmy turystami, ale tylko niektórzy lokalsami
Jeśli spodziewałeś się, że na końcu zobaczysz motywacyjne wezwanie, żeby po prostu zostać lokalsem, to muszę Cię rozczarować. Gdyby to było takie łatwe, to każdy by zarabiał. Są tutaj dwa problemy.
Pierwszy: w moim porównaniu sprawa jest prosta - każdy wie kiedy wypada majówka, sylwester czy długi weekend. Dzięki temu łatwo jest przewidzieć, kiedy zakorkują się turystyczne miejscowości.
Na giełdach jest to dużo trudniejsze. Nawet jeśli trafnie ocenimy, że zbliża się zagrożenie, to trudno jest się wstrzelić w to kiedy faktycznie nastąpi odwrócenie trendu. Doskonale pokazuje to film Big Short. Główny bohater przewidział kryzys na rynku nieruchomości, ale zrobił to za wcześnie i o mało nie zbankrutował. Pomimo że miał rację i że był lokalsem. Rynek potrafi zachowywać się nieracjonalnie przez bardzo długi czas - pytanie czy stać nas na to, aby czekać, gdy wreszcie wróci do fundamentów.
Drugi: przewaga inwestycyjnych lokalsów polega na tym, że kupują zanim wszyscy będą mówić, że ten rynek jest super. Ba - będą nawet inwestować wbrew sensacyjnym nagłówkom, że giełda jest martwa, czy że nieruchomości się załamują . Tacy inwestorzy sami oceniają fundamenty i ignorują chwytliwe newsy. Lokalsi rzadko kiedy chwalą się tym gdzie dokładnie angażują swoje środki, bo wiedzą, że pieniądze lubią ciszę. Ale to już jest temat na oddzielny artykuł.
Następne kroki:
Spójrz na swoje inwestycje pod kątem modelu turysta-lokalsi. Czy robiłeś je w Sylwestra czy może poza sezonem?
Nie ma nic złego w byciu inwestycyjnym turystą. Musisz tylko zaakceptować, że nigdy nie osiągniesz powtarzalnych i wysokich stóp zwrotu.
Bycie lokalsem oznacza konieczność specjalizacji, wymaga czasu, doświadczenia i rezygnacji z innych rzeczy. Miej to z tyłu głowy.
A tak prywatnie…
Jeśli czytasz 52Notatki nie od dziś to wiesz, że co sobotę o 7:00 rano jadę do mojej ulubionej kawiarni. Spędzam tam prawie dwie godziny czytając, pisząc w notatniku albo po prostu myśląc nad tematami, które są tego warte.
Jeśli masz ochotę do mnie dołączyć to zapraszam!
Wystawiłem na WOŚP możliwość dołączenia do mnie w dowolną sobotę lutego lub marca. Ze swojej strony oferuję ciekawą rozmowę na wszystkie tematy, które poruszam w newsletterze. Oczywiście płacę też za wszystko, co zamówisz. Jeśli chcesz przyjść z kolegą, koleżanką - nie ma problemu.
Chętnych zapraszam do licytowania, aukcja startuje od 1 zł. Celowo opisałem ją bez dodatkowych szczegółów, bo chcę, aby wzięły w niej udział tylko osoby, które czytają 52Notatki. Myślę, że będziemy mieć dużo tematów do rozmowy :)
Post Scriptum:
Dziękuję wszystkim, którzy odpisali mi na poprzednie wydanie, kiedy pytałem czy wszystko dobrze się wyświetla. Dostałem ponad 200 maili, także odzew przerósł moje oczekiwania :) W kilku przypadkach mail wpadł do spamu lub ofert, ale zakładam, że teraz będzie już tylko lepiej. Substac, czyli platforma z której korzystam, oferuje też możliwość czytania w aplikacji, jeśli komuś jest wygodniej niż mailem.
Do rozwiązania zostaje temat archiwaliów, czyli ponad 100 moich artykułów z 2022 roku. Nadal zastanawiam się tym w jakiej formie je udostępnić, bo sporo osób o nie pyta. Natomiast bieżące archiwalia, czyli na ten moment 6 artykułów, są dostępne na stronie 52notatki.substack.com