#52Notatki - najważniejsze pytanie na koniec roku i odwaga bycia nielubianym
Do napisania tego wydania potrzebne było obejrzenie serialu, przeczytanie dwóch książek i jednej pracy naukowej, oraz rozpakowanie przesyłki z Japonii, na którą czekałem dwa miesiące. Ruszajmy!
Stary głupiec, czyli najważniejsze pytanie na koniec roku
Początkowo miałem napisać dłuższy tekst o tym jak zamknąć bieżący rok i jak zaplanować kolejny. Jednak w Internecie jest już na ten temat wystarczająco dużo literatury, artykułów i postów. Stąd postanowiłem się skupić na jednej najważniejszej rzeczy, która zresztą jest notorycznie pomijana we wszyskich książkach i poradnikach. Chodzi o proste pytanie, którego każdy z nas unika jak ognia:
Gdzie się myliłem?
Kiedyś myślałem, że życiowa mądrość bierze się z doświadczenia. Im więcej robimy, tym więcej wiemy, tym mniej popełniamy tych samych błędów, prawda?
Myliłem się - mądrość wynika z refleksji nad zdobytym doświadczeniem. Bez świadomego, celowego i systematycznego przemyślenia każdego istotnego doświadczenia będziemy stać w miejscu, choć nasze koła będą się kręcić a silnik hałasować.
W pierwszych latach naszego życia wszystko dzieje się automatycznie. W jakiś sposób nasz mózg nieświadomie uczy się sam na bazie każdego nowego doświadczenia. Potem ten proces się wypłaszcza i coraz trudniej jest się nam uczyć - świadomie bądź nieświadomie. Naukowcy dowiedli, że pomiędzy 25 a 75 rokiem życia korelacja między wiekiem, a mądrością wynosi… zero.
Gdyby liczyła się tylko długość życia (czyli liczba doświadczeń) to każdy sześćdziesięciolatek byłby mądrzejszy od pięćdziesięciolatka, a każdy pięćdziesięciolatek od czterdziestolatka, i tak dalej. W rzeczywistości świat jest pełne starych głupców, pytanie więc, jak mam się nie stać jednym z nich?
Dlaczego to takie trudne?
Aby odpowiedzieć sobie na pytanie, gdzie się myliłem, trzeba najpierw przyznać się do błędów, a to etap, przy którym większość wysiada. Druga trudność to systematyka, bo wnioski trzeba wyciągać na bieżąco. Trzecia - dla tych co jeszcze zostali na placu boju - to umiejetność znalezienia tego, co poszło nie tak.
Pytanie gdzie się myliłem rozbijam na dwa pomocnicze:
gdzie faktycznie się pomyliłem
Błędna decyzja inwestycyjna, zły wybór miejsca pracy, odrzucenie propozycji, która była warta zachodu, czy wdanie się w niepotrzebną dyskusję - przykładów jest wiele.
W moim przypadku ich wspólnym mianownikiem najczęściej jest ignorancja i przeszacowanie własnych umiejętności. Grudzień tego roku dał mi mocno we znaki w związku z tym, że wziąłem na siebie dużo więcej niż byłem w stanie zrealizować. Jednak najgorsze w tym jest to, że dokładnie tak samo zrobiłem przed rokiem i nie wyciągnąłem z tego żadnych wniosków. Dlatego powtórzyłem te same błędy, stając się tytułowym starym głupcem.
gdzie miałem rację, ale nic z tym nie zrobiłem
Tutaj najczęściej pojawia się błąd zaniedbania. Wiemy, że mamy coś zrobić, ale tego z jakiegoś powodu nie robimy. Mój przykład sprzed roku: byłem pewny, że w Polsce będą podnoszone stopy procentowe, a co za tym idzie, wzrosną raty kredytów. Chciałem zmienić oprocentowanie mojej hipoteki na stałe, ale nie mogłem znaleźć czasu, żeby wybrać się do banku. Miałem rację, ale to było bez znaczenia, bo nic z tym nie zrobiłem.
A co jeśli się nie myliłem?
To szczególnie niebezpieczna sytuacja, gdyż oznacza jedną z 3 opcji:
robię za mało albo wyłącznie mało ambitne rzeczy
nie potrafię dostrzec własnych błędów
przestałem się uczyć nowych rzeczy
Każdy z tych trzech podpunktów znowu kieruje mnie na ścieżkę starego głupca.
Powyższe przemyślenia spisuję w dzienniku i zachowuję wyłącznie do własnego wglądu. Częściowo działa to jako autoterapia, bo łatwiej jest się pogodzić z błędami, gdy się do nich przyznamy przed samym sobą.
Wraz z upływem lat jestem coraz większym fanem odręcznego pisania i niespiesznego czytania papierowych tekstów. Mam na to empiryczne i naukowe dowody - ale to temat na oddzielny artykuł.
Następne kroki:
Spróbuj znaleźć jeden błąd, który popełniłeś w tym roku i wyciągnąć z niego naukę.
Trudność nie polega na tym, aby w ogóle nie popełniać błędów, tylko aby nie powtarzać w kółko tych samych.
Odwaga bycia nielubianym
Załóżmy, że jesteś osobą, która:
Nie interesuje się co myślą o niej inni.
Ma swoje zdanie i nie boi się go wyrażać.
Nie naśladuje innych, ma własny pomysł na siebie.
Nie jest służalczo uprzejma.
Znajduje czas na to, żeby pisać, grać na instrumencie czy inne pasje.
Uważa, że social media to strata czasu. Tak samo jak plotki.
Nie uśmiecha się tylko dlatego, że tak wypada.
Czy tak się zachowuje normalna osoba czy antyspołeczny dziwak?
Wszystkie powyższe cechy zostały przypisane Wednesday Addams, czyli tytułowej bohaterce nowego przeboju Netflixa. Moim zdaniem są to bardzo pożądane zachowania, ale ich postrzeganie jest zależne od społeczeństwa, w którym żyjemy.
Wednesday nie przeprasza służalczo za każdy swój błąd, bo wie, że tylko dzięki nim jest w stanie się uczyć. Nie ugina kolan przed autorytetami narzuconymi przez społeczeństwo, jakimi są dyrektorka szkoły, szeryf i burmistrz. Jest silnym kobiecym charakterem, sama wychodzi z inicjatywą zamiast pytać o pozwolenie. Takie zachowania uszłyby na sucho każdemu mężczyźnie, ale w przypadku kobiety są postrzegane jako odbiegające od przyjętych norm.
Serialowa Wednesday o to nie dba, bo nie interesuje ją, co myślą o niej inni. I to jest cecha, która czyni ją nierealnym charakterem, bardziej niż jej paranormalne zdolności. Mowa tu o mechanizmie „walidacji”, który w psychologii oznacza sprawdzanie zgodności naszych spostrzeżeń wobec danego zjawiska ze spostrzeżeniami innych ludzi. Erich Fromm, niemiecki filozof, który wprowadził to pojęcie do psychoanalizy, uważał, że ludzie dzięki walidacji odczuwają, że rzeczywiście istnieją i bez niej to odczucie nie mogłoby istnieć. Innymi słowy, każdy człowiek potrzebuje potwierdzenia swojego statutu, opinii, racji i działań od innych członków społeczeństwa, przyjaciół czy rodziny.
Dlatego kupujemy zegarki od Rolexa i torebki od Louis Vuitton. Nie musimy się zastanawiać czy to jest dobre, bo społeczeństwo nam powie, że tak. To dlatego wrzucamy na Instagram zdjęcia z wakacji czy jedzenia z restauracji. Wiemy, że dadzą nam gwarantowane uznanie wśród społeczeństwa.
Schody zaczynają się, gdy chcemy zrobić coś, na co nie wiemy jak zareagują inni. Albo gdy wiemy, że zareagują brakiem aprobaty, wzburzeniem czy krytyką. Wtedy czujemy duży dyskomfort psychiczno-fizyczny, podobny do chwili tuż przed wskoczeniem do basenu pełnego zimnej wody.
W efekcie popadamy w konformizm - przytakujemy każdemu z kim rozmawiamy, boimy się opowiedzieć po którejś ze stron, jeśli nie mamy poparcia większości. Dopasowujemy nasze opinie do opinii ludzi, z którymi przebywamy. Najtrudniej jest w Internecie, bo tam zawsze znajdzie się ktoś niezadowolony z tego co robimy lub myślimy. Dlatego tak mało osób decyduje się cokolwiek pisać w sieci, bo łatwiej jest tylko czytać albo czasem kliknąć lajka na widok apetycznego zdjęcia deseru.
Zastanawiałem się nad tym pisząc ten tekst i osobiście wolałbym żyć w pokoju z samym sobą, ale toczyć wojnę z całym światem, niż walczyć ze sobą, aby przypodobać się innym. To kwestia własnego wyboru, ale każdy z nas prędzej będzie znienawidzony za to, kim jest, niż kochany za to, kim nie jest. Wszystko sprowadza się do umiejętności poszukiwania wewnętrznej satysfakcji zamiast zewnętrznej walidacji.
Dylemat sprzed dwóch tysięcy lat
Problem społecznej walidacji nie jest nowym tematem. Blisko dwa tysiące lat temu zaobserwował go Marek Aureliusz, czyli człowiek, który jako cesarz rzymski nie musiał się liczyć dosłownie z nikim. A mimo to pisał:
„Choć każdy kocha siebie samego mocniej niż innych ludzi, to bardziej zależy nam na ich opinii niż na własnej. Nie przestaje mnie to zadziwiać.”
Niesamowite - po co człowiek, który miał moc decydowania o życiu i śmierci innych ludzi, miałby się przejmować ich zdaniem? Co ciekawe, Aureliusz pisał też w swoich „Rozmyślaniach”:
„Zawsze masz możliwość nie mieć opinii. Nigdy nie ma potrzeby, aby się denerwować lub niepokoić swoją duszę rzeczami, których nie można kontrolować. Te rzeczy nie proszą się o osądzanie przez ciebie. Zostaw je w spokoju.“
To działa pod warunkiem, że jesteś rzymskim cesarzem, którego mało kto ośmieliłby się skrytykować. Ale spróbuj dziś powiedzieć komuś, że nie masz opinii na temat polityki. Natychmiast zostaniesz uznany za tego z przeciwnego obozu niż Twój rozmówca. Albo zapytany przez piłkarskiego fanatyka o najlepszą drużynę spróbuj odpowiedzieć, że nie oglądasz piłki i nie wiesz. Potraktuje Cię na równi z fanami przeciwnego zespołu.
Bardzo trudno jest mieć odmienne zdanie od społeczeństwa. Takim ludziom w skrajnych przypadkach wręcz są przypisywane zaburzenia psychiczne. Dlatego tak ważne jest, aby mieć w swoim otoczeniu osoby takie jak serialowa Wednesday, które nie boją się wyrażać swoich opinii. Najcenniejszy przyjaciel to osoba, która nie będzie się bała powiedzieć, że myśli inaczej niż my.
Następne kroki:
Oglądając Wednesday na Netflixie warto spojrzeć na tytułową bohaterkę przez pryzmat powyższego artykułu. Ten serial nie ma wybitnej fabuły, ale konstrukcja postaci jest bardzo dobra.
Dobrą książką w tym temacie jest „Odwaga bycia nielubianym” autorstwa Ichiro Kishimi i Fumitake Koga.
A tak prywatnie...
Od 6 lat piszę dziennik. Robię to w niezmienny sposób - co rano otwieram nową stronę z datą i piszę. Czasem są to 3 zdania, czasem 30. Najczęściej piszę każdego dnia rano, ale zdarzało mi się nadrabiać wstecz kilka dni przy okazji wyjazdów. Raz są to banalne zdania, a czasem przełomowe przemyślenia albo zdania o tym, co czuję i myślę na dany temat.
Problem w tym, że zdałem sobie sprawę, że robię to źle. Dlaczego? Bo praktycznie nigdy nie wracam do zapisanych przez siebie treści. Piszę strona po stronie i nie cofam się z lekturą. Robię to tylko przypadkowo albo jeśli chcę znaleźć informację co robiłem danego dnia kilka lat temu.
W październiku 2018 roku byłem przez kilka dni w Tokio. Jednego dnia zapuściłem się do dzielnicy Ginza, która słynie z ekskluzywnych sklepów z zegarkami, dziełami sztuki czy ubraniami. Trafiłem tam do Itoya, czyli wielopiętrowego sklepu papierniczego, w którym można się dosłownie zgubić. Kupiłem tam swój notes Midori Traveler’s Notebook, w którym zakochałem się od pierwszego wejrzenia i używam do dziś. Wychodząc, wpadł mi w ręce 5-letni dziennik Hobonichi Techo. Spieszyłem się i nie miałem czasu zastanowić się nad jego kupnem, ale jego idea zapisała mi się gdzieś z tyłu głowy.
Minęło kilka lat, przyszedł listopad 2022, a ja zacząłem szukać kalendarza Moleskine na nowy rok. Zacząłem się zastanawiać czy mogę coś ulepszyć w pisaniu dziennika i przypomniał mi się Hobonichi widziany w Tokio. To jest to, czego teraz potrzebuję - na tej samej stronie będę zapisywał ten sam dzień w tym roku i przez kolejne 5 lat. Dzięki temu zostanę wręcz zmuszony, aby przeczytać, co w tym samym czasie robiłem w swoim życiu. Bardzo mi się to podoba, bo dzięki temu będę mógł ocenić jak bardzo się zmieniłem, co teraz zaprząta moją głowę i z czym się mierzę na przestrzeni 5 lat.
Sprowadzenie Hobonichi Techo do Polski nie było łatwe. Zwłaszcza, że ten dziennik jest sprzedawany w przedsprzedaży i to wyłącznie w japońskiej wersji językowej. Jak widać na powyższym zdjęciu udało się - a ja już nie mogę się doczekać pierwszego stycznia, kiedy będę mógł zacząć w nim pisać.