Najgłupsze rzeczy, które mądrzy ludzie robią w social mediach
Klasowy błazen i tajemnica poliszynela
Próbowałem skrócić ten temat, ale lista głupich rzeczy, które można zrobić w sieci, jest tak długa, że musiałem ją jakoś zawęzić. Każdą z nich popełniłem samemu i ten artykuł jest jak przestroga dla mnie, abym ich już nie powtarzał.
Najpierw kilka słów o tym, jak wiele się zmieniło w ostatnich miesiącach w mediach społecznościowych:
Tiktokizacja mediów
Przez lata social media pokazywały nam głównie wpisy osób i stron, które my sami zaobserwowaliśmy. Czyli zdjęcia kogoś z rodziny, wpisy kolegi z pracy, dyskusje na forum osiedlowym czy posty marki, którą polubiliśmy. Sami wybieraliśmy czy chcemy widzieć blogi podróżnicze, treści polityczne czy zdjęcia samochodów.
Teraz nie ma większego znaczenia, co konkretnie chcemy obserwować. Reguły gry kompletnie się zmieniły, gdy wymyślono tzw. “kartę na czasie”. Ta innowacja przyszła od TikToka i została zaadaptowana już chyba we wszystkich mediach społecznościowych. Na czym polega?
Media społecznościowe pokazują nam to, co się dobrze klika i przyciąga uwagę. Co zbiera komentarze, lajki, podania dalej oraz jest przesyłane w wiadomościach prywatnych. Algorytmy nieustannie monitorują popularne materiały i oceniają, czy warto wypchnąć je do szerokiego grona użytkowników. Dawniej, aby zebrać setki tysięcy wyświetleń, trzeba było mieć tysiące obserwujących. Teraz nawet nowe konto może zrobić ogromny zasięg, który wcześniej był zarezerwowany dla dużych portali czy topowych influencerów z milionami fanów.
Korporacyjne konta mają problem, bo ich treści nie mogą się już przebić, pomimo dużej liczby obserwujących. Platformy społecznościowe rozrosły się do poziomu dyktatorów i każą sobie płacić za zasięgi. Jest to szansa dla nowych twórców, którzy dzięki świeżemu spojrzeniu i oryginalności mogą docierać dalej niż marki z wieloletnią historią i grubymi budżetami.
I tu dochodzimy do pierwszej głupiej rzeczy, jaką mądrzy ludzie mogą zrobić w social mediach:
Pierwsze: tworzenie dobrego kontentu tylko do social mediów
W zasadzie bez względu na to czego szukamy w sieci, zawsze znajdziemy kogoś, kto tworzy treści na ten temat. Zazwyczaj robi to na własnej stronie internetowej, w swoim podcaście, blogu czy na kanale na YouTubie. To bardzo zdrowe podejście - jeśli coś tworzysz, to chcesz to mieć “u siebie“.
Natomiast social media powinny nam służyć jako baner reklamowy. Spędzając w nich czas, jesteśmy jak właściciel restauracji, który stoi przed jej drzwiami i daje do spróbowania swoje najlepsze dania. Każdy może po nie sięgnąć za darmo. A jeśli się mu spodobają, to wchodzi do naszej restauracji po więcej. Czyli wychodzi z Instagrama, Facebooka czy Twittera i dociera na nasz blog, kanał czy podcast.
Problem w tym, że social media nienawidzą, gdy ktoś tak robi. I karają za to bezwględnie. To dlatego, że ich najwyższym celem jest zatrzymanie użytkowników u siebie na jak najdłuższy czas. Jeśli tylko wkleimy link “na zewnątrz”, to nasze zasięgi są ucinane i mało kto widzi ten post. Dlatego twórcy gimnastykują się z hasłami typu “link w opisie“, “kliknij w pierwszy komentarz” czy “sprawdź mój profil”. Sam też tak robię co tydzień, gdy linkuję do nowego wdania 52Notatki. Duże portale muszą iść dalej i publikują krzykliwe hasła na czerwonym tle, w celu zwrócenia naszej uwagi. Chodzi o to, abyśmy się zatrzymali i z ciekawości kliknęli link, który jest w komentarzu. To jeszcze działa, ale algorytmy lada moment nauczą się wyłapywać ten trik.
I teraz dochodzimy do sedna:
Twórcy widzą, że potrafią złapać duży zasięg i że są karani za linkowanie na zewnątrz. Zaczynają więc publikować treści tylko na potrzeby mediów społecznościowych. To tak, jakby prowadzić restaurację tylko po to, aby rozdawać wszystkie dania za darmo. Nawet gorzej, bo nasz kontent może mieć ponadczasową wartość, a jego zasięgi i tak zostaną obcięte po kilku godzinach. I musimy publikować coś nowego, aby znowu dostać wiatr w żagle od algorytmów.
W krótkim terminie to działa, ale w długim jest poważnym błędem. W ten sposób kontent się po prostu marnuje, a twórcy tracą czas i ograniczają swój własny potencjał. Wypalają się, przestają publikować, a ich miejsce zajmują inni. Zyskują tylko platformy, na które miliony osób pracują za darmo.
Jak jest u mnie
Kiedyś też tak miałem - tworzyłem treści tylko pod social media. Zaczęło się od wrzucania fajnych zdjęć, a potem pisania dłuższych postów. Ciekawostki, merytoryka, opinie, wykresy, newsy. Robiłem to regularnie, bo za to też jest premia od algorytmu. W końcu zorientowałem się, że to wszystko zabiera mi za dużo czasu i nie dostaję nic w zamian.
Teraz odwróciłem ten schemat. 99% mojej atencji idzie w tworzenie treści do tego newslettera, a nie dla social mediów. Używam ich, aby promować każde wydanie 52Notatki i przeklejam tam fragmenty archiwalnych wydań. I działa to rewelacyjnie, przykład poniżej:
Ten wątek na Twitterze zebrał 111 tysięcy wyświetleń, a publikacja zajęła mi tylko dwie minuty. Jak to możliwe? Jest to fragment mojego artykuł „Czego musimy się (od)uczyć w szkole”. Napisałem go 2 lata temu w #35 wydaniu newslettera, które dziś znajdziecie w 52Notatki Sezon 1. Co więcej, opublikowałem go w social mediach już drugi raz i za każdym razem łapie istotny zasięg. Mam więcej takich artykułów, które konsekwentnie wrzucam co 6-12 miesięcy. Traktuje je jak małe “dania degustacyjne“, które mają zachęcić do lektury newslettera. Wolę poświecić ten czas na pisanie nowych treści do 52Notatek. Jeden Czytelnik, który zapisze się do mojego newslettera, jest dla mnie warty więcej niż 100 nowych obserwujących.
Wszystkie swoje wpisy na Twitterze oceniam po ilości dodań do zakładek. Lajki niewiele mi mówią - to, że ktoś polubił mój post nie znaczy, że zatrzymał się na dłużej na moim profilu. Komentarze są mylące, bo ich duża liczba może znaczyć, że po prostu ludzie się ze mną nie zgadzają. Jest sporo profili, które piszą tylko po to, aby wywołać dyskusję (o tym zaraz).
Ale jeśli ktoś kliknął “dodaj do zakładek“ to znaczy, że mój post jest na tyle wartościowy, że chce go zachować na później i do niego wrócić. Szkoda, że nie da się sortować wpisów tylko po tej liczbie. Chętnie bym zobaczył te profile, które tworzą najwięcej zapisywanych treści.
Złote polubienie i klasowy błazen
Dużą liczbę lajków można zebrać w prosty sposób - wystarczy zostać klasowym błaznem. Wrzucać co chwila memy, kręcić dramy, wypominać politykom/piłkarzom/celebrytom ich błędy i krytykować wszystko i wszystkich. Daje to zero wartości, ale cała klasa się śmieje. I klika lajki.
Komentarze też łatwo się zbiera, wystarczy wrzucić post, w którym jesteśmy na coś oburzeni i pytamy czy inni też są. Podpuścić ludzi, udając, że niby się mylimy i chcemy, żeby nas poprawiono. Albo zapytać o coś banalnego, na temat czego każdy może się wypowiedzieć. Biję się w pierś, bo mi też się zdarzały takie wpisy i zawsze łapały zasięg komentarzami, ale niemal zerową ilość zakładek.
Dlatego przed publikacją każdego postu zadają sobie pytanie czy robię to dla zakładek czy dla lajków. Tu jest jeszcze jeden problem - możemy rozdać nieskończoną liczbę polubień. Każde z nich jest tyle samo warte, bo tego samego lajka klikamy, gdy widzimy:
fajne foto z psem
śmieszny mem
dłuższy artykuł z wartościowa analizą
listę poleceń najlepszych atrakcji
Te treści nie są sobie równe, a mimo to dostają tego samego lajka. Nie możemy bardziej nagrodzić któregoś z twórców. Dlatego ciekawym pomysłem byłoby stworzenie “złotego polubienia“, które można by dać tylko raz dziennie. Ich ilość mogłaby kogoś wyróżnić i pomóc mu złapać większe zasięgi.
Drugie: kłócenie się z ludźmi, których nie znamy
Lubię rozmawiać z ludźmi, słuchać co mówią i się od nich uczyć. Często czytam biografie i puszczam w słuchawkach rozmowy w formie podcastów. Dzięki temu buduję własne opinie i spojrzenie w oparciu o wiedzę innych ludzi.
Nie lubię na siłę przekonywać ludzi do własnych racji. Zwłaszcza jeśli są oni dla mnie kompletnie obcy. Nie zależy mi, aby inni mieli takie same poglądy jak ja. Aby lubili te same miejsca, książki, filmy czy mieli to samo spojrzenie na tematy ideologiczne. Mogę się spierać w gronie najbliższych znajomych i rodziny, ale też do momentu, gdy ktoś mnie faktycznie słucha. A nie tylko czeka, aż skończę mówić, żeby móc powiedzieć własne zdanie i argumenty.
Uważam, że dyskusja w Internecie, zwłaszcza z nieznanymi osobami, to strata czasu i energii. Co gorsza, coraz częściej będziemy rozmawiać z profilami prowadzonymi przez sztuczną inteligencję. Ich stworzenie jest proste, wystarczy ustalić, że dany bot:
Ma bronić tezy, że samochody marki AA są lepsze od BB. Ma się pojawiać w każdej dyskusji na ten temat, odpowiadać kulturalnie, korzystając z bazy argumentów i nigdy nie dać się przekonać.
Ma promować pogląd, że dana dieta jest najlepsza, a inne szkodzą. Wchodzić w dyskusję z każdym, kto twierdzi inaczej. Podawać tylko argumenty “za” i nie przyjmować do siebie przeciwnych.
Ma zawsze chwalić kandydata X startującego w wyborach. Albo zawsze krytykować polityka Y. Ma promować to, co robi kraj ZZ lub pisać o wadach państwa WW. Automatycznie odpowiadać na każdy komentarz, który nie podziela jego zdania i nigdy go nie zmieniać.
Takie boty już istnieją i będzie ich tylko coraz więcej. Nigdy ich nie przekonamy do naszych racji, ich celem jest nas zaangażować, sprowokować i wciągnąć w dyskusję, która nie ma końca. Coraz trudniej jest ocenić czy stoi za nimi człowiek czy automat, bo mają zdjęcia, wypełnione bio i historię postów.
Dlatego jeśli już się z kimś wdajemy w dyskusję, to warto kliknąć w jego profil, sprawdzić co tam publikuje. Zobaczyć czy ma jakąś wiedzę w tym temacie i czy jego poglądy są gdzieś zbieżne z naszymi. I zadać sobie pytanie czy chcemy poświęcić czas na przekonywanie go do naszych racji.
Szczególnie dotyczy to małych i nowych kont, które celowo będą nas prowokować, żebyśmy im odpowiedzieli. Dzięki temu następnym razem złapią wyższy zasięg, bo algorytm będzie je traktował jako bardziej wiarygodne. To kolejny argument za tym, że nie powinniśmy “wyjaśniać“ każdego w Internecie.
Tajemnica poliszynela
Gdy mówimy o botach, które komentują w Internecie, to najczęściej mamy na myśli duża liczbę małych profili. Jest jednak tajemnicą poliszynela, że te duże konta w mediach społecznościowych też używają do tego celu chat-botów. Dotąd zlecało się to wirtualnej asystentce czy komuś z zespołu marketingowego. Teraz jest skuteczniejsze (i bardziej modne) używanie do tego chataGPT. Oczywiście nikt z dużych influencerów się tym oficjalnie nie pochwali, bo chce stworzyć iluzję, że z każdym rozmawia osobiście.
Ale czy nie mieliście czasem wrażenia, że ich odpowiedzi są miałkie, wymijające i stawiane tylko po to, aby sprowokować nasz kolejny komentarz? Albo nie dziwiło Was, że ktoś jest zapracowanym przedsiębiorcą, prezesem, naukowcem a do tego ojcem i mężem, ale zawsze znajduje czas, aby puścić dwa posty dziennie i odpisać na setkę komentarzy?
Taka strategia działa i nabija większy zasięg, ale zajmuje masę czasu. Dlatego zleca się to robotom bądź ghostwriterom. Moim zdaniem to oszukiwanie komentujących, którzy liczą, że rozmawiają ze swoi ulubionym influencerem. A dostają odpowiedzi stworzone przez automat lub kogoś zupełnie innego.
Miałem nawet pomysł, aby wkleić tu przykłady takich komentarzy. Ale pewnie wywołałbym dyskusję z ich autorami, w której nie chcę brać udziału. Wolę skończyć czytać jakąś książkę i spakować się na biwak. Aha - i przerabiam właśnie ciekawy kurs online o sztucznej inteligencji, o którym napiszę już za tydzień.
Następne kroki:
Oddawanie swoich najlepszych treści mediom społecznościowym jest po prostu głupie. Tak samo jak zawzięte dyskutowanie z każdym, kto ma inne zdanie niż my.
Jeśli tworzysz ciekawe treści w mediach społecznościowych, to publikuj je też na swojej stronie. Gwarantuję, że wyjdziesz na tym tylko lepiej. Takiego Substacka jak mój konfiguruje się w 5 minut.
Tiktokowa rewolucja i zmiany w algorytmach dają szansę małym i nowym twórcom. Dawno nie było tak łatwo się przebić i trafić na “kartę na czasie”. Spróbuj to wykorzystać (ale miej w pamięci punkt wyżej).
Na temat mediów społecznościowych pisałem już w lipcu ubiegłego roku, warto wrócić do tego artykułu:
A tak prywatnie
To wydanie wysyłam spod namiotu, bo akurat jesteśmy na kempingu z synem. Specjalnie w tym celu wziąłem laptopa, ponieważ uparcie odmawiam ustawiania automatycznej wysyłki. Jak widać bardzo dosłownie rozumiem własną deklarację, że ten newsletter ma być “rzemieślniczy” :)
Pewnie wyślę stąd kilka zdjęć na relację na Instagrama 52Notatki. To jedyne medium społecznościowe, na które wrzucam więcej prywatnych rzeczy niż tych promujących sam newsletter. To dlatego, że mam tam małe zasięgi. Dzięki temu czuję, że obserwują mnie wyłącznie osoby, które faktycznie są ciekawe takich treści. Dlatego lądują tam zdjęcia mojego psa, z wycieczek za miasto, siłowni i biegania, oraz publikuję co teraz czytam dobrego i czego słucham. Pewnie będę chciał też wrócić do umieszczania krótkich nagrań zapowiadających tematykę przyszłych wydań, tak jak próbowałem to robić, gdy mieszkałem na Maderze.
Gdy tylko liczba obserwujących urośnie na Instagramie do więcej niż około 5 tysięcy, to pewnie przestanę się czuć komfortowo z takimi relacjami, mimo że znikają po 24 godzinach. Zacznę wtedy tworzyć bardziej profesjonalne materiały na bazie archiwalnych wydań 52Notatki, tak jak to robię w innych mediach.
Dlatego jeśli jesteście zainteresowani raczej prywatnymi treściami, to zachęcam do obserwowania @52notatki. A jeśli nie, to za kilka miesięcy będzie ich tam dużo mniej.
Wszystkie wydania 52Notatki napisane przez ostatnie 2 lata są dostępne w formie książki i ebooka. Dzięki temu można je czytać w wygodny sposób. Do każdego zakupu dołączam bonusowe treści, które nie są dostępne nigdzie indziej. Po szczegóły zapraszam tutaj: