Cyfrowe średniowiecze, czyli jak wyprzedzić swoją epokę
W tym wydaniu zabieram wszystkich w podróż w miejsce, w którym tkwimy od dawna. Ruszajmy!
Cyfrowe średniowiecze, czyli jak wyprzedzić swoją epokę
Każdy ma pod dostatkiem cyfrowych treści i może z nich korzystać do woli. Limity transferu już praktycznie nie istnieją, każdego stać na podstawowy smartfon, który da nam do niego dostęp. Możemy w dowolnym miejscu i czasie przeglądać nieskończone zasoby internetowego kontentu.
Na pierwszy rzut oka żyjemy w internetowym renesansie, ale to tylko pozory. Żyjemy w średniowieczu, w prawdziwych ciemnych wiekach cyfrowej ery. Mam na to kilka niezbitych dowodów, zapalcie pochodnię i trzymajcie się blisko:
W ciemnych wiekach zwykli ludzie nie mogli polować w lesie, bo ten należał do króla albo lokalnych władców. Rzadko dostawali ziemię na własność, a gdy ją uprawiali, to większość musieli oddawać suwerenowi. A ten handlował całymi wsiami wraz z żyjącymi tam ludźmi, traktując ich na równi ze zwierzętami hodowlanymi.
Dziś też panuje feudalizm, ale w formie cyfrowej. Nic, co robimy w Internecie nie należy do nas. Oddaliśmy prawa do wszystkich naszych zdjęć i postów (pamiętasz ten długi regulamin, którego nikt nie czyta tylko klika „akceptuję”?). W zasadzie jedyna rzecz jaką można kupić w sieci to domena - ale jej też nie mamy na zawsze na własność, tylko musimy co roku płacić za jej najem.
Niezależni internetowi twórcy dwoją się i troją, aby stworzyć treści, które zaciekawią odbiorców i przyciągną ich na dłużej. I zupełnie jak chłopi w średniowieczu robią to za darmo albo za resztki z pańskiego stołu, jakim są wielomiliardowe zyski największych platform cyfrowych.Królowie, baronowie, hrabiowie - to oni byli najbardziej wpływowi w średniowieczu. Mówili i robili co chcieli, a na ich utrzymanie pracowały tłumy prostych ludzi. Wyprawiali uczty, bale, polowania, pojedynki i rewie mody. Dziś w cyfrowym świecie taką funkcję pełnią „influencerzy”. Wszystko co robią istnieje tylko dla poklasku, lajków i komentarzy milionów użytkowników sieci. W pogoni za cyfrową popularnością nie cofną się przed patologicznym zachowaniem, krzywdzeniem innych, kłamstwem i oszustwem. Liczy się tylko, aby inni o nich mówili, a co, to już bez znaczenia.
Oczywiście historia zna dobrych i sprawiedliwych władców, tak samo jak w Internecie działają influencerzy dostarczający wartość. Są jednak w zdecydowanej mniejszości, przykryci przez zalew treści, których jedynym celem jest zdobycie lajka, suba i kliku.W średniowieczu panowała pełna wolność słowa. Mogłeś mówić co chcesz… pod warunkiem, że mówiłeś to samo co władza. Jeśli miałeś inną wizję świata, to kończyłeś na stosie, w lochach albo dosięgała Cię „przypadkowa” strzała z kuszy.
Dziś na szczęście już się nie zabija za mówienie inaczej niż narzucony przekaz, ale korzystanie z wolności słowa nadal jest surowo karane. Najniższy wymiar kary to tzw. shadow ban, czyli Twoje posty i profil przestają być widoczne w sieci. Wyższy wymiar to jawny ban, czyli usunięcie konta w mediach społecznościowych czy też demonetyzacja kontentu, czyli odcięcie twórców od możliwości zarabiania w sieci.
Najwyższy wymiar kary w cyfrowym średniowieczu to gniew cancel culture, czyli kompletne odcięcie się społeczeństwa od danej osoby. Dawniej, aby spłonąć na stosie trzeba było obrazić któregoś z bogów albo konkretnego władcę. Dziś wystarczy wdać się w dyskusję o tym ile jest rodzajów płci, czy z kolorem skóry wiążą się jakieś konkretne cechy bądź podważyć słowa ekspertów na temat jakiejś choroby. I tak samo jak w przeszłości można było spalić na stosie dosłownie każdego, tak dziś cancel culture może dosięgnąć nawet tych na samym szczycie. W tym temacie polecam doskonały dokument w formie podcastu o J.K. Rowling, która pomimo ogromnych sukcesów i hojnego dzielenia się pieniędzmi została zniszczona w życiu publicznym za to, że powiedziała, co myśli.W średniowieczu istniały tylko dwie frakcje - my i oni. Oni byli z innego rejonu, inaczej się ubierali, mówili innym językiem i mieli inną religię. Więc z nimi walczyliśmy, bo skoro byli inni, to byli źli.
Czy tysiąc lat później jesteśmy bardziej wyrozumiali dla innych i akceptujemy odmienne zdanie? Akurat - w Internecie jest dokładnie tak samo jak w średniowieczu. Masz dwie opcje: albo zgadzasz się z czyimiś poglądami, albo nie i wtedy jesteś wrogiem. Zostaniesz nazwany lewakiem, prawakiem, symetrystą czy innym lemingiem. Jeśli Twoje zdanie jest odmienne, to argumenty nie mają znaczenia. A najgorsze co możesz zrobić, to nie dać się zamknąć w ciasne schematy i myśleć samodzielnie - bo wtedy wszyscy, z którymi się nie zgadzasz, są przeciwko Tobie. Wystarczy opowiedzieć się po którejś ze stron, aby natychmiast zostać znienawidzonym przez inną grupę. Nie ma dialogu, nie ma argumentów, jest tylko nienawiść dla ludzi myślących inaczej.Dawniej władca mógł robić ze swoimi poddanymi co mu się podobało. Mógł skonfiskować czyjś majątek, odebrać wszystkie przywileje, skazać na wygnanie czy wtrącić do lochów. A co najgorsze, pokrzywdzeni nie mieli gdzie udać się po pomoc, bo słowo władcy było prawem.
Gdzie dziś pójdziesz na skargę, gdy Google usunie Cię ze swojej wyszukiwarki? Kto Ci pomoże, gdy Facebook skasuje Twoją stronę, którą budowałeś latami?Albo gdy znikną wszystkie Twoje zdjęcia z Instaragama? Komu się poskarżysz, gdy boty podszywające się pod Ciebie zaczną oszukiwać Twoich znajomych i rodzinę? Nie mówię tu tylko o prywatnych profilach, ale o tysiącach biznesów, które są zdane na łaskę internetowych platform. Każda zmiana w ich funkcjonowaniu może położyć czyjąś firmę, a usunięcie profili w ramach tzw “niezgodności z zasadami” jest powszechną praktyką. Giganci technologiczni stali się dziś silniejsi od państw i za mało się o tym mówi.Od stuleci schemat wygląda tak samo - małe miejscowości musiały się rozwijać, inaczej były najeżdżane i plądrowane przez te większe i silniejsze. Poszczególne kraje łączyły się sojuszami zbrojnymi lub poprzez więzy krwi. Duże państwa narzucały innym swoją wizję świata, religię, model organizacyjny oraz kulturowy. A te mniejsze musiały się im poddać, bo z góry były skazane na porażkę. Ostatecznie kończyliśmy z kilkoma mocarstwami, które rządziły resztą świata.
W sieci działa to bardzo podobnie. Największe portale dyktują ton wypowiedzi, decydują o czym i o kim oraz w jaki sposób będzie się mówiło. Media społecznościowe mają pełną kontrolę nad tym, jakie treści nam się wyświetlają. Internet miał przynieść decentralizację i merytokrację, tymczasem znowu najwięksi biorą prawie cały tort dla siebie. Jeśli jesteś niezależnym dziennikarzem czy suwerennie myślącym człowiekiem, to będziesz mieć ogromny problem, aby przebić się do mainstreamu. Możesz swobodnie tworzyć w wąskich grupach, ale tylko tak długo, jak będziesz mały i niegroźny.Jak już wspominałem, w średniowieczu obrażanie władcy kończyło się karą śmierci lub wygnaniem. Dotyczyło to wszystkich - oprócz nadwornych błaznów, których rolą było nie tylko rozśmieszać gości, ale też podać gorzką prawdę w formie słodkiego żartu. Dziś niewiele się się zmieniło. Jeśli chcesz powiedzieć ludziom prawdę, to lepiej spraw, aby się z niej śmiali. Inaczej skupią swą złość na Tobie.
W Polsce polityczna poprawność nie jest jeszcze tak wyraźna jak w Wielkiej Brytanii czy Stanach Zjednoczonych. Tam drażliwe tematy publicznie poruszają wyłącznie komicy. Tylko oni mogą żartować z mniejszości etnicznych, emigrantów, otyłości, koloru skóry, przestępczości i terroryzmu. Jimmy Carr, Gabriel Iglesias czy Chris Rock mają milionowe widownie dzięki temu, że rzucają żarty w tematach, o których innym nie wolno mówić. Ricky Gervais w 2020 r. wygłosił najbardziej obraźliwą mowę w dziejach Hollywood, a widzowie byli zachwyceni, bo mówił prawdę:Chleba i igrzysk! To zawołanie ze starożytności, ale było aktualne zarówno w średniowieczu, jak i jest dziś. Dawniej publiczne egzekucje czy chłosta pod pręgierzem przyciągały tłumy gapiów. Dziś Internet pęka w szwach od nagrań ludzkich tragedii, które robią przypadkowi świadkowie i natychmiast publikują w sieci. Temat podchwytują media, dodają do niego własną narrację i nabijają sobie wyświetlenia. O etyce i wiarygodności mediów napiszę kiedyś oddzielny tekst. Tu chciałbym wskazać, że średniowieczny chłop i przeciętny zjadacz Internetu ma bardzo podobne gusta jeśli chodzi o rozrywkę. Kiedyś tłum dosłownie obrzucał skazanych błotem, dziś robi to w komentarzach w Internecie.
…w tym momencie mógłbym dodać dwa zdania podsumowania i zakończyć ten artykuł. jest już wystarczająco dobry, ma mocne tezy, ciekawe porównania - ale przecież nie piszę dla innych, tylko dla siebie. a dla mnie ten artykuł jest nadal bezużyteczny. dlatego idę dalej…
Przyszłość już tu jest…
…tylko nie została po równo podzielona na wszystkich. Te słowa wypowiedział William Gibson, amerykański pisarz science fiction. I miał rację, bo gdy trwało średniowiecze, to część ludzi już żyła w renesansie, możliwe, że nawet o tym nie wiedząc. Przecież zmiany epoki nie ogłasza z dnia na dzień żaden król, prezydent ani inny władca. Dowiadujemy się o tym od historyków, gdy jest już dawno po fakcie. Stąd mój wniosek, że nawet jeśli zgodzimy się, że trwa obecnie cyfrowe średniowiecze, to nie oznacza, że jesteśmy skazani, aby w nim tkwić.
Załóżmy, że żyłeś kilkaset lat temu jako szlachcic i chciałeś odciąć się od „nieoświeconego tłumu”, jak nazywał go Horacy. Co musiałeś zrobić? Budowałeś pałac na wzgórzu, odgradzałeś się murem i fosą, miałeś własny park i ogród wielkości stadionu. Podróżowałeś w eskorcie, która tworzyła barierę między Tobą, a chłopstwem. Korzystałeś z nauk prywatnych nauczycieli, słuchałeś koncertów odgrywanych pod Twoim dachem. Szukałeś innych rozrywek i doświadczeń niż te, którymi raczył się typowy mieszczanin. Słowem: żyłeś jak na innej planecie w porównaniu do przeciętnego mieszkańca Twojej epoki.
…teraz dopiero tekst nabiera dla mnie praktycznego charakteru. ale żeby dojść do sedna muszę zaprzeczyć samemu sobie, co zawsze jest trudne…
Jak wyprzedzić swoją epokę
Na tym etapie kończą się podobieństwa naszych czasów do średniowiecza. Dziś nikt nie musi odgradzać się od tłumu murami, zamykać w pałacach czy szukać wyrafinowanych rozrywek ani sekretnej wiedzy. Średniowieczny chłop nie miał wstępu do biblioteki, a nawet gdyby się w niej znalazł, to mógł najwyżej pooglądać obrazki, bo nie umiał czytać. Dawniej dostęp do informacji był trudny i ograniczony, dziś jest powszechny i niemal darmowy. Kiedyś nie mogłeś zdobyć dowolnego zawodu i wykształcenia, dziś jest to kwestia determinacji. Tysiąc lat temu byliśmy dosłownie skazani na życie pod dyktando epoki, dziś każdy może się z niej wyrwać.
Problem leży gdzie indziej. Weźmy na przykład YouTube: możemy tam obejrzeć wykłady noblistów, lekcje programowania i inwestowania albo… top10 śmiesznych filmików i relację z wakacji jakiegoś influencera. Dzięki Twitterowi możemy uczyć się bezpośrednio od autorytetów i obserwować najlepszych przy pracy albo… wdawać się w puste dyskusje i nabijać wyświetlenia sensacjom.
Dziś nie trzeba już być dobrze urodzonym ani bardzo zamożnym, aby korzystać z najlepszych źródeł wiedzy i wybitnych nauczycieli. W ciągu minuty możesz kupić dowolną książkę na świecie, a jutro będziesz ją miał dostarczoną pod dom. Nie trzeba odgradzać się murami od innych, bo chodzimy w te same miejsca, tylko wynosimy z nich różne rzeczy. Jest o niebo bezpieczniej niż w średniowieczu, możesz utrzymywać niski status społeczny i korzystać ze wszystkich dobrodziejstw XXI wieku bez zwracania na siebie uwagi. Dzięki Internetowi możesz w ciągu jednego pokolenia wyrwać się z intelektualnych i majątkowych nizin społecznych, co jeszcze do niedawna było praktycznie niemożliwe.
I teraz najważniejsze pytanie: skoro dziś jest dużo łatwiej wyprzedzić swoją epokę, to dlaczego jest to takie trudne? Dlaczego tak mało osób się na to decyduje? Myślę, że odpowiedź jest oczywista: bo najtrudniej jest zmienić samego siebie. Zwłaszcza w świecie, który z premedytacją robi wszystko, abyś jak najdłużej żył w cyfrowym średniowieczu.
Odpowiedzią nie jest ucieczka w offline, odcięcie się od Internetu i zostanie współczesnym pustelnikiem. To postawa defensywna, która pozwoli nam tylko przeżyć - a my chcemy się stąd wydostać. Dlatego potrzebujesz ofensywnych ruchów, na tym etapie jedyną metodą walki z ogniem jest użycie ognia.
Lepsza kontrola samego siebie. Opanowanie ważnych internetowych narzędzi i wszystkich cyfrowych dobrodziejstw. Użycie ich do wzmocnienia swojej niezależności i budowania własnych korzyści, a nie tylko do pracy na cudzym polu.
kolejne kroki: więcej czytać. więcej pisać. więcej wymagać od siebie
A tak prywatnie…
Dziękuję wszystkim za pozytywny odzew na moją prośbę sprzed tygodnia o bieżące śledzenie newslettera i otwieranie maili.
Bardzo mnie cieszy, że co tydzień przybywa osób, które są zainteresowane lekturą tekstów z Sezonu 1. Dostałem już od grafika złożony plik i wyszło aż 350 stron. Sam jestem zaskoczony, jak dużo napisałem przez rok, zwłaszcza że jest to tylko mój weekendowy projekt, robiony po godzinach. Teraz pracuję nad okładką, umawiam terminu druku i dopracowuję wersję cyfrową.
Jeśli jesteś w gronie osób, które dokonały zakupu, to dostałeś ode mnie mail z linkiem do zadawania mi pytań w ramach sesji Q&A. Zachęcam :)