To wydanie powstało w Hong Kongu, gdzieś pomiędzy parkami, wąskimi ulicami i szklanymi biurowcami. W lokalnych kawiarniach, zatłoczonym metrze, w piętrowych tramwajach i alejach z widokiem na porośnięte wieżowcami wzgórza.
Ruszajmy!
Kult Cargo, czyli niebo odbite w stawie
W trakcie II wojny światowej wyspy Pacyfiku stały się miejscem walk pomiędzy armią Japonii i USA. Żołnierze budowali lotniska, magazyny i przystanie, na które przybywały samoloty transportowe i statki pełne broni, amunicji, jedzenia, ubrań, narzędzi oraz wielu innych towarów.
Miejscowa ludność, która w spokoju wiodła prymitywne życie, patrzyła na to wszystko z niedowierzaniem. Ci prości ludzie nigdy dotąd nie widzieli takiej ilości towarów i bogactwa, które dosłownie spadały z nieba.
Ich wiedza o świecie była bardzo ograniczona, dlatego wyjaśnienia szukali w religii. Doszli do wniosku, że biali ludzie otrzymują dary od potężnych bogów, którzy zrzucają im je z niebios albo z odległych morskich głębin. Codzienne rutyny żołnierzy wyglądały dla nich jak religijne rytuały. Ich mundury jak odświętne szaty. A lotniskowe wieże, hangary i pasy startowe rozumieli jako świątynie, zbudowane specjalnie ku chwale ich bogów.
Gdy wojna się skończyła i Amerykanie wrócili do siebie, to wraz z nimi skończyły się dostawy towarów. Dla rdzennych ludów wyglądało to jak odejście bogów, których oni chcieli ponownie przywołać. Dlatego zaczęli naśladować zachodnich żołnierzy, mając nadzieję, że ich bogowie dostarczą im te same dary. Robili to na różne sposoby:
Budowali pasy startowe z kamieni i patyków, licząc na to, że dzięki temu samoloty dostawcze znowu przylecą.
Tworzyli z drewna atrapy radiostacji, hangarów, a nawet samolotów, aby w ten sposób „wezwać” te prawdziwe.
Starali się odtworzyć “rytuały“ amerykańskich żołnierzy: maszerowali tak samo jak oni, salutowali, śpiewali i szyli dla siebie ubrania podobne do zachodnich mundurów.
Bezskutecznie. Choć latami próbowali odtworzyć wszystkie czynności, które wielokrotnie obserwowali na własne oczy, to żaden dostawczy samolot już nigdy nie przyleciał. Rdzenni mieszkańcy Pacyfiku widzieli na własne oczy bogactwo Zachodu, ale kompletnie nie rozumieli skąd ono się bierze. Pomylili niebo z gwiazdami odbitymi nocą na powierzchni stawu.
To fascynujące zjawisko nosi nazwę kultu cargo. Pokazuje, jak ludzie doszukują się za wszelką cenę sensu w wydarzeniach, których nie rozumieją. I próbują osiągnąć cudze efekty bez wykonywania ich pracy.
W historii ludzkości bez problemu znajdziemy dużo więcej przykładów kultu cargo. Jest on widoczny także dziś, w polityce, kulturze i biznesie. Oto kilka przykładów:
Filozofia fake it till you make it. Czyli udawanie, że coś potrafimy albo mamy, aż do momentu, aż świat nam uwierzy i stanie się to faktem.
Dyplomy i certyfikaty zamiast realnych umiejętności. Wiele szkół sprzedaje tytuły zawodowe i naukowe, dając ludziom złudzenie, że dzięki nim zdobędą dobrą pracę i pozycję społeczną.
Doszukiwanie się nadmiernego znaczenia w przedmiotach używanych przez ludzi, którzy są dla nas wzorem. Noszenie jeansów i czarnego golfa nie uczyni Cię drugim Stevem Jobsem. Kupno piłki i butów, które reklamuje Cristiano Ronaldo nie sprawi, że będziesz grał jak on. Noszenie tego samego zegarka co James Bond nie przyczyni se do tego, że będziesz go przypominał.
Wiara w diety cud i zdrowotne “rytuały”. Część ludzi woli wydać pieniądze na wymyślne suplementy, energetyczne bransoletki i drogie sprzęty do ćwiczeń, zamiast skupić się na diecie i aktywności fizycznej.
Szczególnie dużo przykładów można znaleźć w polityce. Deklarowanie, że jest się krajem innowacyjnym i wspierającym przedsiębiorców, bez wprowadzania ustaw, które faktycznie im pomagają. Uchwalanie prawa, które potem nie jest egzekwowane i istnieje tylko na papierze. Zmiany nazw ministerstw, departamentów czy rządowych programów, bez faktycznej zmiany ich działań. Wmawianie innym swojej popularności poprzez rozwieszanie banerów ze swoją twarzą na tydzień przed wyborami. I tak dalej…
Jak nie wpaść w pułapkę kultu cargo?
Przede wszystkim być świadomym jego mechanizmów i częstego zastosowania. Kult cargo przestawiony na wierzenia prymitywnych ludów brzmi abstrakcyjnie, ale jak pokazałem na przykładach wyżej, jest powszechnie stosowany.
W stosunku do samego siebie jest na niego prosta odtrutka:
Magia, której szukasz, jest w pracy, której unikasz.
Nie wiem dokładnie kto pierwszy powiedział te słowa, ale perfekcyjnie trafiają w czuły punkt. Skończ budować drewniane samoloty, naśladować ubiór swoich idoli i szukać nawyków ludzi sukcesu. Po prostu weź się do pracy.
Następne kroki:
Nie ma nic złego w naśladowaniu ludzi, którzy dotarli w miejsce, w którym sam chcesz się znaleźć. Zwróć tylko uwagę na to, aby robić rzeczy, które ich tam faktycznie doprowadziły, a nie próbować powielić obecne efekty ich sukcesu. W przeciwnym wypadku będziemy jak ci tubylcy, budujący drewniane pasy startowe, licząc na to, że wtedy wylądują na nich samoloty z darami.

Jak oszukuje nas Hollywood
Jak każdy przeciętny dzieciak, który dorastał w latach 90., sporo wiedzy o świecie czerpałem z amerykańskich filmów. W moim otoczeniu nie było zamożnych ludzi, biznesmenów czy podróżników, od których mógłbym się dowiedzieć więcej o ich życiu. Większość znajomych naszej rodziny robiła to samo co my, a wszystkie dzieci jeździły w te same miejsca na wakacje, czytały te same książki ze szkolnej biblioteki i oglądały te same filmy, które puściła im telewizja.
Wierzyłem więc, że to co widzę na ekranie to prawda i nie mogłem nigdzie tego zweryfikować. Z czasem jednak na własnej skórze przekonałem się, że Hollywood nas okłamuje. Nie mówię tu o efektach specjalnych czy superbohaterach z filmów fantastycznych, ale o pokazaniu, jak wyglądają życiowe mechanizmy i zasady gry.
Oto trzy przykłady z filmów, które kompletnie mijają się z rzeczywistością:
Po pierwsze:
W filmach każdy może się zmienić za sprawą jednej decyzji. Gdy nasz bohater postanawia schudnąć, stać się silniejszy, mądrzejszy albo bogatszy to po prostu budzi się rano i konsekwentnie się zmienia.
W życiu jest zupełnie inaczej, bo zanim staniesz się “nowym bohaterem“, to musisz pozbyć się starego. A ten nie chce odejść bez walki. Gdy postanowimy sobie, że od teraz chcemy być szczupli i wysportowani, to wcale nie zaczniemy nagle systematycznie ćwiczyć i zdrowo się odżywiać. Będziemy musieli miesiącami męczyć się ze swoim “starym ja” - leniwym i grubym, które nie będzie chciało odejść. Pojawią się watpliwości, czy to wszystko ma sens i pokusy, aby wrócić do dawnego stylu życia.
Wszystkie sceny treningu z kultowego filmu “Rocky” zajmują raptem 3 minuty. W rzeczywistości dojście do takiej formy zajęłoby lata. Oczywiście w filmie nie ma czasu, aby je tak długo pokazywać, ale sprawia to wrażenie, że proces zmiany jest łatwy i krótki, podczas gdy jest dokładnie odwrotnie.
W filmach każda zmiana jest kwestią decyzji, ale w prawdziwym życiu wymaga nakładów pracy i ciągłej atencji.
Po drugie:
W filmach główny bohater zawsze jest pokazywany wtedy, gdy dzieje się coś ważnego. Gdy akurat przydarza mu się coś przełomowego, odnajduje swoją drogę, gdy zyskuje cel i próbuje go realizować. Ma to sens, bo przecież nikt nie chce oglądać tych nudnych okresów, gdy kompletnie nie wie co ma ze sobą zrobić. Gdy błądzi, popełnia błędy, waha się, zawraca. A one są ważnym elementem życia, przed którym nie ma ucieczki.
Filmy skupiają się na ciekawych momentach i na akcji, a w dorosłym życiu wcale nie ma jej aż tak dużo, jak na ekranie. Bohaterowie często są pokazywani jako tacy, którzy od początku wiedzieli co dokładnie chcieli robić. W rzeczywistości tacy ludzie są rzadkością i często ogromną rolę w ich wyborze odgrywają rodzice i miejsce, w którym się urodzili.

Po trzecie:
Im dłuższa historia, to tym bardziej rozczarowujące zakończenie. A ostatnie odcinki bywają tymi najgorszymi. Wiem, to kontrowersyjna teza, ale zostańcie ze mną do końca artykułu.
Ostatni sezon “Gry o Tron” był najgorszym ze wszystkich. Scenarzyści wyraźnie się pogubili, choć nie aż tak bardzo, jak twórcy serialu “Lost”. Tam każdy odcinek był obietnicą, która nigdy nie została dowieziona. Nowe części “Gwiezdnych Wojen” są tak słabe, że nawet najwięksi fani mają problem z ich obejrzeniem. To samo dotyczy czwartych części “Matrixa”, “Indiana Jones” czy kontynuacji wielu innych hitów sprzed lat.
Daje to nieoczywistą, ale bardzo ważną lekcję. Jeśli będziemy za długo czekać na to, aż akcja w naszym życiu się rozkręci i główny bohater (czyli my) zacznie wreszcie wygrywać, to może się okazać, że najlepsze odcinki mamy już dawno za sobą. I niekoniecznie były to najbardziej ambitne, najbardziej zaskakujące ani te, na które wydaliśmy najwięcej pieniędzy. Producenci filmowi też często myślą , że wystarczy mieć duży budżet na efekty specjalne, a ich film na pewno zrobi furorę.
Dlatego życie w ciągłym oczekiwaniu, że kolejne lata na pewno przyniosą dużo lepsze czasy, prowadzi w ślepy zaułek. Tak samo jak zostawianie wszystkiego co dobre na koniec, licząc na to, że jak już się odkujemy, dorobimy i ustatkujemy, to wtedy przyjdzie pora na korzystanie z życia. Może się okazać, że do tego czasu będziemy już nim znużeni, niczym kolejnym słabym sezonem serialu, którego nikt już nawet nie ma siły oglądać.
Następne kroki:
Wierzę, że każdy może się zmienić, ale zajmuje to dużo więcej wysiłku, czasu i atencji niż pokazują nam w filmach. Temu tematowi poświęciłem dwa wydania 52Notatki, warto do nich wrócić:
A tak prywatnie
Większość tego tygodnia spędziłem w Hong Kongu i od pierwszych chwil mi się tu podobało. Hong Kong jest miastem drapaczy chmur rozsianych na wzgórzach. Jest tu ponad 9000 wieżowców, najwięcej na świecie. Jednocześnie 40% terytorium miasta to parki i rezerwaty przyrody.
To połączenie szkła, betonu, wody i zieleni zaskakująco dobrze do siebie pasuje. Nawet te zwykłe wysokie blokowiska, które normalnie uznałbym za brzydkie, tutaj wyglądały ciekawie z uwagi na ich położenie na wzniesieniach i w sąsiedztwie wody.
W efekcie dostajemy unikatową panoramę miasta z klimatem niczym z cyberpunka. Świetnie pokazuje to poniższe wideo:
Mi wąskie zatłoczone uliczki, zwłaszcza te starsze i mniej nowoczesne, od razu przypomniały obrazy z anime “Ghost in the shell” i “Akiry”. I jeszcze ten epicki utwór “Making of Cyborg”, który jednocześnie brzmi jakby miał tysiąc lat albo przybył z odległej przyszłości:
W Hong Kongu czuć dobrą organizację miasta, którą wszyscy znamy z Europy. Na drogach nie ma śladu uciążliwego chaosu, jakim bębnił codziennie Bangkok. Chodniki są szerokie i służą ludziom do chodzenia, a nie do parkowania skuterów i rozstawiania sklepików i „restauracji” na kółkach. Wszędzie można dojechać doskonale rozwiniętą komunikacją miejską. Przejażdżkę piętrowym tramwajem czy autobusem można traktować jako atrakcję. Na ulicach jest zaskakująco mało aut, jak na 7-milionowe miasto, i dominują tu nowe samochody. Widziałem sporo starszych modeli (w tym kilka klasycznych Porsche), ale zawsze były to dobrze utrzymane auta. Być może są tu jakieś ograniczenia, które utrudniają posiadanie samochodów?
W Hong Kongu niemal wszyscy mówią po angielsku, sygnalizacja w metrze, autobusach i na lotnisku też jest w tym języku. Już zapomniałem jak bardzo to ułatwia życie, gdy możesz się łatwo dogadać z każdym na mieście, w hotelu, restauracjach czy sklepach.
Po więcej moich relacji zapraszam na Instagram 52Notatki. Są tam zdjęcia z najpiękniejszej panoramy miejskiej, nocne podróże tramwajami i ciekawe ujęcia wieżowców. Dziś wrzucę moje spotkanie z budynkiem-potworem i trochę informacji o lokalnym jedzeniu, w którym niestety czuć brytyjski brak smaku.
Dużo materiałów wrzucam tam jako relację (a nie posty), które znikają po 24 godzinach. Aby je zobaczyć trzeba kliknąć w moje zdjęcie i dodać profil 52Notatki do obserwowanych:
Post Scriptum
Ten weekend będzie ostatnim z relacjami z Hong Kongu, pora ruszać dalej. Myślę, że stali Czytelnicy już się domyślają, jaki będzie kolejny cel mojej podróży.
🤫