Jak inwestować w to, co się nie zmienia i sztuka rozwiązywania właściwych problemów
Pluszaki, snickersy, NFT, kije do golfa i Warren Buffett. Dziś się dzieje dużo, ale niewiele zmienia.
Ruszajmy!
W poszukiwaniu stałych, czyli jak inwestować w to, co niezmienne
Internet jest pełen opowieści związanych z Warrenem Buffettem. Trudno się dziwić, skoro od pół wieku jest osobą publiczną i udzielił tysięcy wywiadów. Dzięki Morganowi Houselowi trafiłem na krótką anegdotę, która idealnie pasuje do tematu tego artykułu:
W 2009 roku Warren Buffett wiózł z lotniska w Omaha swojego przyjaciela, który przyjechał do niego w odwiedziny. To był sam środek globalnego kryzysu finansowego, który skutkował wzrostem bezrobocia, falą bankructw, spadkiem PKB, krachem giełdowym i innymi negatywnymi skutkami, odczuwanymi przez przeciętnego obywatela USA.
Przyjaciel Buffetta był przerażony widokiem pustych sklepów i zamkniętych zakładów produkcyjnych. Przyglądał się im z ponurą miną w milczeniu siedząc na fotelu pasażera. W pewnym momencie zapytał Warrena: kiedy my się wydostaniemy z tego kryzysu? Ten kraj już nigdy nie wróci do swojej świetności.
Buffett odpowiedział mu pytaniem:
- Czy wiesz jaki był najlepiej sprzedający się baton czekoladowy w 1962 roku?
- Nie mam pojęcia
- Snickers. A wiesz jaki baton najlepiej się sprzedaje dzisiaj?
- ???
- Snickers
I tu zapadło wymowne milczenie.
W ostatnich latach obserwowaliśmy liczne wydarzenia, po których świat miał być zupełnie inny. Jednak najważniejsze rzeczy od wieków się nie zmieniają. Buffett wie to z pierwszej ręki, bo żyje już 93 lata, z czego ponad 70 zajmuje się ekonomią, biznesem i finansami. Jako uważny obserwator z długim i szerokim horyzontem inwestycyjnym inaczej patrzy na wiele rzeczy, bo widział je już w przeszłości. Kryzys z 2009 roku był szokiem, ale ktoś urodzony w 1930 roku widział ich co najmniej kilka. Wie, co się po nich zmieniło, a co nie. I potrafi to wykorzystać.
Problem w tym, że gdyby taka wiedza gwarantowała sukces na giełdzie, to historycy byliby multimilionerami. Gdzie więc leży problem?
Gdy wiedza to za mało
Amerykański pisarz George Santayana powiedział, że Kto nie pamięta historii, skazany jest na jej ponowne przeżycie. Myślę, że inwestorzy powinni inaczej interpretować te słowa niż się powszechnie przyjęło.
Doskonałym przykładem jest mania maskotek Beanie Babies, która wybuchła w USA w latach 90. Zwykłe pluszaki najpierw stały się obiektem pożądania każdego dziecka, potem ich rodziców, a na końcu kolekcjonerów, którzy potrafili zbijać fortunę na handlu nimi. Ich twórca, H. Ty Warner, był biegły w marketingu i tworzył coraz więcej rodzajów maskotek. Jednak kompletnie nie rozumiał rynku kolekcjonerskiego. Mógł ograniczyć produkcję, aby utrzymać wyższą cenę. Zamiast tego zaczął masowo zalewać rynek, co doprowadziło do kompletnego załamania się cen. W efekcie maskotki Beanie Babies stały się zwykłymi zabawkami za kilka dolarów, mimo że do niedawna płacono za nie setki, a nawet tysiące.
Tę historię usłyszałem w 2019 roku, gdy zaczynał się szał kolekcjonerski na NFT, czyli tokeny dające prawa do internetowych grafik. Pamiętam, jak ktoś w USA skrytykował ich sens, porównując je właśnie do Beanie Babies. Zakładał, że czeka nas bańka, po pęknięciu której staną się one bezużyteczne, tak jak te maskotki.
I miał rację - faktycznie bańka urosła, a ceny Cyberpunków, Bored Ape czy Azuki poszybowały do dziesiątek, a nawet setek tysięcy dolarów. A później się załamała.
I teraz moje pytanie - czy mając historyczną wiedzę o Beanie Babies i widząc analogię do rynku NFT powinniśmy się trzymać z daleka? Czy może wręcz przeciwnie - zainwestować licząc na powtórzenie się tej manii?
Natura ludzka się nie zmienia
Kolejne bańki spekulacyjne będą się powtarzać. Ludzie będą kupować mniej lub bardziej użyteczne aktywa tylko dlatego, że jest ich mało na rynku i że inni też to robią. Od rynku cyfrowych tokenów, szwajcarskie zegarki, przez damskie torebki i nieruchomości, aż po akcje i inne giełdowe aktywa. Okresy skrajnej chciwości zawsze będą poprzedzane panicznym strachem. Znajomość wydarzeń historycznych jest równie ważna, co zrozumienie praw, jakie rządzą ludzką naturą. Łatwo jest je dostrzec, gdy rynek nie jest w stanie równowagi, ale trudniej jest przewidzieć, kiedy do niej wróci.
W poszukiwaniu niezmiennych
Inwestorzy często starają się obstawiać duże zmiany, rewolucyjne odkrycia czy nowe technologie. Warren Buffett ma odmienną taktykę, stara się kupować akcje tych spółek, które są odporne na zmiany. Dlatego już 40 lat temu zainwestował w Coca-Colę, która opiera się wszystkim nowym trendom czy modom. Ma akcje Walta Disneya, który nieprzerwanie produkuje filmy z szerokiego portfolio bohaterów, na których ma wyłączność. Od lat trzyma duże pozycje w akcjach banków, bez których trudno sobie wyobrazić kapitalizm.
Ale to nie wszystko, bo stawia też na niezmiennie nieracjonalne decyzje tłumu. Wie, że inwestorzy będą wpadać w panikę lub dawać się zaślepić euforii. Buffett zawsze trzyma wysokie pokłady gotówki, aby móc w takich sytuacjach reagować. Czyli kupić dużo tanich akcji, które są oddawane przez słabe ręce niedoświadczonych inwestorów.
Zmiany w moim podejściu
W ostatnich miesiącach zacząłem działać w podobny sposób. Zamiast szukać zwycięzców rynkowych przełomów, większą część portfela angażuję w spółki, które opierają się zmianom. Pojedyncze akcje coraz częściej zastępuję grupą spółek z tej samej branży. Albo ETFem na cały segment czy region. I tak samo trzymam bufor gotówki, aby mieć za co inwestować, gdy świat znowu się przestraszy, że teraz wszystko będzie inaczej.
Idealnie wpisuje się to w moje generalne postanowienie na ten rok, aby robić więcej rzeczy, które już działają, zamiast ciągle szukać czegoś „lepszego”.
Następne kroki:
Obejrzyj film Bańka Pluszaków. Będziesz się na nim dobrze bawił, a może zyskasz też cenną lekcję biznesową.
Wiedza historyczna jest niezbędna, jeśli ktoś chce lepiej zrozumieć rynki finansowe i ekonomię. Dlatego warto czytać książki na ten temat, a w szczególności biografie.
Dobrą kontynuacją tego artykułu będzie tekst o jedynym inwestorze, którego staram się naśladować (uprzedzam, że nie jest nim Warren Buffett).
Jak zacząć, czyli sztuka rozwiązywania właściwych problemów
Jeśli planujesz zacząć robić coś nowego, to prawdopodobnie wpadniesz w tę samą pułapkę co wszyscy. Będzie Cię ona kosztować czas, pieniądze i energię. Wiem to niestety z własnego doświadczenia.
Polega ona na odnoszeniu sukcesów w rozwiązywaniu nieistotnych problemów. Już śpieszę z przykładami.
Załóżmy, że chcesz zacząć inwestować. Pierwsze co zrobisz, to pewnie zaczniesz szukać grup na Facebooku, for tematycznych, newsletterów i raportów. Będziesz testował różne programy do monitorowania swoich akcji, możliwe że nawet zbudujesz własny arkusz w Excelu. Nie bez znaczenia jest też wybór domu maklerskiego, więc tu też poświęcisz kilka dni na czytanie opinii, zadawanie pytań czy w końcu przejście procedury otwarcia konta w kilku miejscach jednocześnie. Mając już to wszystko odhaczone, może się okazać, że nie zrobiłeś najważniejszego: przez ten czas nie zainwestowałeś ani grosza.
Tak samo w biznesie. Na starcie skupiamy się na zaprojektowaniu loga, wymyśleniu nazwy, kupnie domeny, zbudowaniu strony internetowej, otwarciu kont w mediach społecznościowych i wyborze naszego zdjęcia do publikacji. Na to wszystko mogą nam zejść całe dni, w trakcie których nie stworzymy żadnego produktu i nic nie sprzedamy. Ale będziemy mieć piękne logo :)
Podobna sytuacja ma miejsce, gdy chcemy zacząć biegać. Szukamy najlepszej aplikacji do mierzenia postępów, czytamy testy butów, wybieramy najlepszą bluzę i spodnie oraz sprawdzamy, gdzie je można najtaniej kupić. A w tym czasie liczba przebiegniętych przez nas kilometrów nadal wynosi okrągłe zero.
Nie ma nic złego w byciu dobrze przygotowanym - wygodne buty, dobra strona internetowa i arkusz Excela na pewno nam się przydadzą. Jednak w ten sposób najczęściej odsuwamy naszą uwagę od najważniejszego problemu, nad którym za mało (lub w ogóle) nie pracujemy. Jest to wręcz sposób, aby odroczyć w czasie coś, co wiemy, że powinniśmy robić. Tłumaczymy sobie, że zacznę oszczędzać, kiedy przeczytam kolejną książkę o finansach osobistych, albo zacznę się odchudzać, gdy znajdę najlepszą dietę.
A może być gorzej
Niestety takie podejście zawęża nasze pole widzenia. Gdy nie idzie nam w biznesie, to szukamy winy w złej kolorystyce strony internetowej albo w niedoskonałej nazwie. A gdy mamy słabe postępy w bieganiu, to winimy buty albo kiepską pogodę. W rzeczywistości rozwiązanie może leżeć zupełnie gdzie indziej i wcale nie być trudne.
Tutaj posłużę się własnym przykładem. Pamietam, że gdy pod koniec studiów postanowiłem zacząć inwestować „na poważnie”, to wpłaciłem na rachunek kwotę 10 tysięcy złotych. Następnie spędziłem niezliczoną ilość czasu na dobieraniu spółek, czytaniu raportów finansowych i interpretowaniu wykresów. A gdy moje stopy zwrotu nie były zadowalające, to upatrywałem winy w błędnej strategii i szukałem innej. W efekcie szybko stałem się ekspertem od wielu rynków i instrumentów finansowych. Poznałem opcje, kontrakty terminowe, zagraniczne spółki i egzotyczne ETFy.
Jedyne czego nie osiągnąłem to… zarabiania dzięki temu więcej pieniędzy. Owszem, udało mi się wycisnąć kilka procent więcej, ale co z tego, skoro stan mojego rachunku wynosił tylko 10 tysięcy? Jeden procent więcej to raptem 100 złotych. Dziś sobie tłumaczę, że i tak wyszło mi to na dobre, bo planowałem karierę w finansach, więc wiedza mi się przydała. Ale wtedy był to błąd, bo paliłem czas w nieefektywny sposób.
A co powinienem zrobić?
Skupić się na zarabianiu pieniędzy poza giełdą i dopłaceniu ich do mojego małego rachunku. Dużo szybciej mogłem zarobić te 100 złotych gdzieś indziej, zamiast siedzieć całymi dniami przed ekranem. Nie dość, że byłoby to łatwiejsze, to jeszcze poznałbym nowych ludzi i rozwinął inne umiejętności. Zresztą jak już kiedyś pisałem, zdecydowana większość inwestorów dorobiła się dużych pieniędzy w biznesie, a nie poprzez giełdę.
Pojedyncze punkty procentowe staną się szalenie ważne, gdy już zbudujemy duży portfel. Tak samo będzie ze sprzętem do biegania czy niuansami diety - zaczną odgrywać istotną rolę, gdy już dużo osiągniemy. Na początku liczy się wysiłek włożony w to, co daje największą wartość już na starcie.
Minimalny pakiet startowy
Abym ponownie nie wpadł w tę pułapkę, to staram się z góry ustalać, co będzie moim minimalnym pakietem startowym. Musi być praktyczny, jak najlżejszy i składać się tylko z elementów, które natychmiast będą mi potrzebne. Dobrym porównaniem jest tu gra w golfa. Początkującym wydaje się, że na start kluczowa jest torba z 14 kijami. W rzeczywistości będziemy się tylko męczyć nosząc ją po polu. Użyjemy może 2-3 kijów, a i tak zabraknie nam piłek, bo się pogubią.
Powoli przymierzam się do kompletowania sprzętu do nagrywania podcastu i już mnie kusi budowa studia z kilkoma mikrofonami, kamerami 4K i zmiennym oświetleniem. Najchętniej bym poczytał opinie w sieci, obejrzał jakieś poradniki na YouTubie, tylko że na początku to nie ma sensu. Pierwsze odcinki będzie słuchać raptem garstka osób, a z ich nagrania nauczę się więcej niż z tygodnia oglądania tutoriali. Zaczynanie od zera ma ten plus, że nikt nie ma wobec nas wysokich oczekiwań. I to jest idealny moment, aby skupić się na tym, co najważniejsze i popełnić wszystkie błędy jak najszybciej.
Prawo malejących przychodów
Umówmy się - nawet jeśli będziesz mieć na start najlepszy możliwy sprzęt, to i tak nie będziesz w stanie wykorzystać jego możliwości. Trzeba zdecydować na co poświęcić większą uwagę na poszczególnych etapach rozwoju naszych umiejętności, aktywności czy biznesu.
W ekonomii mówi nam o tym prawo malejących przychodów. Opisuje ono sytuację, w której po przekroczeniu pewnego punktu dalsze zwiększanie jednego czynnika produkcji prowadzi do coraz mniejszego wzrostu całkowitej produkcji. Tłumacząc z ekonomicznego na ludzki język: z czasem dodawanie kolejnych rzeczy minimalnie zwiększa efekty, które dzięki nim osiągamy. A kolejne miliony na koncie nie sprawią, że będziemy coraz szczęśliwsi. Mimo to brniemy w tym kierunku, bo jest on łatwo mierzalny i społecznie akceptowalny.
Doskonale to widać w obszarze wychowania dzieci, który poruszałem przed tygodniem. Pracujemy długie godziny, aby zapewnić naszym potomkom coraz większe bezpieczeństwo finansowe, kosztem czasu spędzonego razem. Błędnie zakładamy, że to jedyna praca, jaką powinien wykonywać rodzic. Skupiamy się na rozwiązywaniu niewłaściwego problemu, i to pomimo że nasze intencje są dobre.
Następne kroki
Jeśli zaczynasz coś nowego, to nie daj się wciągnąć w nieskończoną spiralę kursów i poradników.
Na początku ważne jest, aby szybko wystartować, ale prędkości można nabierać z czasem.
Doskonałą kontynuacją tego tekstu będzie artykuł “Dworzec w Helsinkach”:
A tak prywatnie…
W miejscu, w którym jestem w Portugalii, najbardziej mi się podoba, że słońce zachodzi dopiero po 18.30. Temperatury na poziomie 20 stopni w styczniu traktuje jako dodatkowy bonus. Zwłaszcza, gdy słyszę, że zima w Polsce w tym roku nie zna litości.
Przez te 6 tygodni, odkąd tu jestem, to niewiele się zmieniło i nadal żyję jak ten meksykański rybak. Ale przybywa mi ciekawych obserwacji, a niektóre wnioski zaczynają z czasem się wykluczać. Jestem już w drugiej połowie swojego planowanego pobytu tutaj i myślę, że najlepsze jeszcze przede mną. Mam znacznie więcej czasu, ale dużo mniej możliwości i nie wiem jeszcze, co z tego wyniknie.
Tymczasem usiadłem do prac nad drugą częścią artykułu Multiversum osobowości, który prawdopodobnie ukaże się już za tydzień. Ruszyły też przygotowania dodruku Sezonu 1 oraz skład Sezonu 2. Więcej szczegółów jeszcze w styczniu :)
Post Scriptum:
Jeśli chcecie wiedzieć więcej co się u mnie teraz dzieje i zajrzeć za kulisy newslettera, to zapraszam na Instagram 52Notatki, który specjalnie w tym celu aktywowałem. Uprzedzam, że jest tam wiele słonecznych zdjęć :)