7 lekcji z serialu The Last of Us oraz jak mieć czas na wszystko
W tym wydaniu szukamy czasu w kalendarzu i uczymy się życia z serialu. Brzmi banalnie, ale nie będzie. Ruszajmy!
7 życiowych lekcji z serialu The Last of Us
Jak dotąd jest to najlepszy serial roku 2023. Jego akcja odbywa się w niedalekiej przyszłości, gdzie ludzkość została zdziesiątkowana przez pasożytniczą chorobę i wszyscy żyją w spartańskich warunkach. Tym, którzy nie widzieli żadnego odcinka serialu, polecam (i zazdroszczę) obejrzeć przynajmniej jego trailer, aby wiedzieć kto jest kim.
The Last of Us to nie tylko dobra rozrywka na zimne wieczory, ale też źródło ważnych życiowych lekcji. Ja wyciągnąłem ich 7:
1. Doceń i korzystaj z tego, co masz
Nasi bohaterowie poruszają się pieszo, pomimo że na ulicach stoi pełno samochodów. Gdy wreszcie udaje im się znaleźć taki, który jest na chodzie, Joel opowiada Ellie, że przed wybuchem epidemii każdy człowiek miał samochód. I mógł jechać gdzie i kiedy tylko chciał. Podekscytowana Elli pyta się go dokąd on jeździł, skoro miał taki cud techniki na wyciagnięcie ręki. Joe z wyraźnym ukłuciem żalu odpowiada, że… praktycznie nigdzie.
Każdy z nas może dziś wsiąść w samochód, autobus czy pociąg i dostać się niemal w dowolne miejsce w Europie. Rzadko z tego korzystamy, bo wydaje nam się, że wszystko zawsze będzie dostępne. Rok 2020 pokazał, że wcale nie potrzebujemy filmowej apokalipsy zombie, żeby zakazać ludziom wychodzenia z domów. Dlatego warto doceniać to, co się ma i nie czekać na lepsze czasy, idealny dzień czy wyjątkową okazję. Jak mówił Theodore Roosevelt, prezydent USA i laureat Pokojowej Nagrody Nobla:
„Rób to, co możesz, tym, co posiadasz, i tam, gdzie jesteś.“
W jednym z zeszłorocznych wydań newslettera pisałem o stoickiej praktyce zwanej „ostatnią medytacją”. To ćwiczenie polegające na wyobrażeniu sobie, że tracimy ulubioną rzecz, ważne miejsce czy ukochaną osobę. Ma ono na celu zwiększenie świadomości i docenienie pozornie zwykłych rzeczy. Przyda się w tym przypadku.
2. Największe problemy przyjdą z miejsca, którego się nie spodziewasz
Po pierwszym odcinku spodziewałem się, że będzie to serial o walce ludzi z zombi. W rzeczywistości największym problemem dla naszych bohaterów nie były hordy żądnych krwi potworów, tylko… inni ludzie. Pomimo, że na świecie została ich garstka, to i tak walczą między sobą o władzę oraz zabijają się o zapasy i sprzęt. W teorii ludzie powinni połączyć siły i współpracować, w praktyce panuje chaos i poszczególne grupy zwalczają się nawzajem.
Myślę, że w życiu jest podobnie, w sensie, że problemy pojawiają się z najbardziej nieoczekiwanych stron. Nie stamtąd skąd ich oczekujemy, tylko znienacka, z niespodziewanego kierunku. I co gorsza, bardzo trudno jest się na nie przygotować, a czasem jest to wręcz niemożliwe. Napiszę w przyszłości więcej na ten temat.
3. Pogoń za komfortem to ślepy zaułek
Nasi bohaterowie mijają wrak samolotu. Joel ponownie opowiada Elli, która nie zna świata sprzed wybuchu epidemii, że kiedyś na niebie były tysiące takich maszyn. Chwali się, że sam miał też okazję podróżować samolotem. Natychmiast dodaje, że było to niewygodne, bo miał mało miejsca na nogi. Elli wpatruje się w niego ze zdumieniem i dziwi się, że choć mógł doświadczyć tak niesamowitej rzeczy, to narzeka na takie drobnostki.
Każdy z nas ma inny próg komfortu i wysiłku, który powstrzymuje nas przed wykonaniem akcji. Jedni będą oglądać nudny program w TV, bo nie chce im się wstać po pilota. Inni zrezygnują z wycieczki, bo trzeba długo jechać i jest zimno. To, co kiedyś było dla nas wygodne i zadowalające szybko ulega hiperinflacji i już nam nie wystarcza. Temu tematowi również poświęciłem oddzielny artykuł w zeszłorocznych wydaniach, gdzie wskazywałem, że nieustanna pogoń za coraz większym komfortem wpędza nas wszystkich w ślepy zaułek.
4. Nigdy nie opowiadaj innym o swoich problemach
W jednym z ostatnich odcinków Joel wreszcie znajduje swojego brata. Prosi go wtedy o pomoc, ale ten nie chce się zgodzić. Wtedy twardy i milczący Joel po raz pierwszy w serialu pęka i zaczyna opowiadać jak jest mu ciężko. Że jest coraz słabszy fizycznie, wiek zaczyna nadgryzać jego formę, gorzej widzi i słyszy, a po nocach dręczą go koszmary wywołane przez traumatyczne wydarzenia z przeszłości. Pęka i otwiera się przed bratem, ale dzięki temu wcale nie zyskuje otuchy czy współczucia. Ostatecznie i tak jest zdany sam na siebie.
Mówienie innym o swoich problemach, chorobach, słabościach i lękach nie prowadzi do niczego dobrego. Nawet jeśli ktoś „potrzebuje się wygadać” i nawet jeśli dzięki temu zrobi mu się lżej, to nie rozwiąże to faktycznego problemu. Ostatecznie każdy z nas jest sam przeciwko wszystkim przeciwnościom losu. Wiem, że wiele osób może się tu ze mną nie zgodzić, ale ja nie jestem fanem otwierania się przed innymi i szukania współczucia.
Wierzę natomiast, że każdy kogo spotykam dźwiga swój własny bagaż problemów, o których nikt inny nie wie. Dlatego trzeba być wyrozumiałym dla innych, a nie podstawiać im nogi, gdy widzimy, że się zachwiali. Jak pisał sam do siebie Marek Aureliusz, jeden z najpotężniejszych władców starożytności:
„Bądź tolerancyjny wobec innych, a surowy wobec siebie”
5. Nikt Cię nie uratuje
W przedostatnim odcinku Elli wpada w poważne tarapaty. Jest zdana tylko na siebie i dobrze o tym wie - walczy zaciekle, jest czujna i szuka każdej sposobności, aby uciec oprawcom. Gdyby czekała na ratunek od Joela, to już byłaby martwa.
Tymczasem w prawdziwym życiu wiele osób czeka, aż ktoś ich uratuje. Aż państwo da im tani kredyt, dotację albo zasiłek. Aż z nieba spadnie im wymarzona praca, odnajdzie ich bogaty klient albo ktoś ich odkryje i dostrzeże talent, którego sami nie widzą. Tymczasem szanse na to są bliskie zeru, na granicy zwykłego ślepego przypadku, który trafia się raz na milion. Na wszystko musisz zapracować sam własnymi rękoma i własnym umysłem. Nikt nam nie podpowie na czym zrobić inwestycję życia, co zrobić, aby nas zauważono i doceniono ani „jak żyć”. Czekając na ratunek jesteśmy z góry skazani na porażkę i stajemy się balastem dla naszych najbliższych.
6. To, co niemożliwe dla innych, Tobie może się udać
Ludzie mają tendencję na przenoszenie własnych obaw i ograniczeń na innych. Wydaje im się, że jeśli sami czegoś nie potrafią zrobić, to innym też się nie uda. „Próbowałem wiele razy, ale to niemożliwe!”. Takie słowa usłyszymy w każdej nowej pracy od osób, które są tam dłużej niż my, czy od kolegów z konkurencji, którzy próbują zrobić to samo, co nasza firma.
I tak samo było w The Last Of Us, gdy starsze małżeństwo przestrzegało Joela i Elli, aby nie szli na drugą stronę rzeki. Ich zdaniem czaiło się tam śmiertelne niebezpieczeństwo i nikt stamtąd nie wrócił zywy. Tymczasem nasi bohaterowie znaleźli tam dokładnie to, czego szukali, a wizerunek niebezpieczeństwa był specjalnie kreowany, aby odstraszyć innych.
Tę samą metodę powszechnie stosuje się w biznesie. Nikt, kto znalazł sposób na dochodowy biznes nie zacznie trąbić o tym wszędzie, bo nie będzie chciał robić sobie konkurencji. Wręcz przeciwnie - będzie się starał zniechęcić wszystkich naokoło do tego, na czym sam dobrze zarabia. Powie, że to ciężki kawałek chleba i że dziś to już trudno zacząć. Czasem to prawda, ale nie przekonasz się, póki sam nie zaryzykujesz. Jeśli widzisz gdzieś reklamy pewnego sposobu na zysk bez ryzyka, sprawdzony biznes czy wolność finansową, to wtedy powinieneś stać się podejrzliwy i nieufny. Internet jest pełen “ekspertów“, którzy opychają pomysły na biznes czy inwestycje, których sami nie chcą albo nie potrafią zrealizować. Szerzej pisałem o tym w tym artykule.
7. Lekcja z ostatniego odcinka
Bycie rodzicem to najbardziej odpowiedzialna, trudna i wymagająca rola jaką człowiek dostaje w życiu. Nie ma znaczenia czy jesteś sławnym multimilionerem, czy przeciętnym człowiekiem, czy mieszkasz w Polsce czy Chinach. Rodzicielstwo wielokrotnie wystawi Cię na ciężkie próby, a dziecko zmieni wszystko w Twoim życiu. I do końca nie będziesz wiedzieć czy zrobiłeś dobrze.
Jednocześnie byciem rodzicem to najbardziej satysfakcjonująca część życia i najważniejsza rola jaką przyjdzie nam odegrać na ziemi. Taki wniosek płynie z ostatniego epizodu serialu The Last Of Us i więcej nie zdradzę, aby nie psuć nikomu seansu. Tymczasem czekam na kolejny sezon.
Następne kroki:
Bez względu na to czy zgadzasz się z powyższymi lekcjami, warto je wziąć pod rozwagę i przemyśleć po swojemu.
Jak mieć czas na wszystko, czyli timeblocking w praktyce
Jeśli nie narzucisz kontroli swojemu dniowi, to ten narzuci ją Tobie. I nie mam tu na myśli wyłącznie pracy - mówię o całej naszej dobie. Każdy zna tę sytuację: wieczorem przed snem mówimy sobie, że jutro to już musimy się wziąć za tę jedną ważną rzecz. Przychodzi jutro… a tu nagle się okazuje, że hydraulik był umówiony, ktoś dzwoni i wrzuca nam nowe zadanie, przypomina nam się kolejne, które też jest na dziś, a tak w ogóle jest piątek, ładna pogoda i szkoda siedzieć w domu.
Tu wcale nie chodzi o klasyczne odwlekanie rzeczy, których nie chcemy robić. Jeśli nasz dzień nie będzie dobrze zorganizowany, to nie tylko nie starczy nam czasu na pracę, ale też na przyjemności, wypoczynek, rozwój i rodzinę.
Jak więc sobie z tym poradzić?
Pora zablokować czas
U mnie działa metoda blokowania czasu, czyli tzw. time blocking. To chyba najprostsza możliwa technika, a jednocześnie najbardziej skuteczna. Jej najsłabszą stroną jesteśmy my sami, ale o tym za moment. Najpierw zajmijmy się głównymi zasadami i korzyściami z blokowania czasu.
Jeśli masz wykupione lekcje angielskiego, które są we wtorki i czwartki o 16:30, to tak sobie ułożysz dzień, żeby na nie zdążyć. Jeśli powiesz sobie: „O! Muszę się kiedyś pouczyć angielskiego, w Internecie jest pełno kursów, które mogę zrobić kiedy chcę”, to pewnie po pół roku zorientujesz się, że nic w tym temacie nie zrobiłeś. Ja zacząłem się łapać, że tak robię, dzięki prowadzeniu dziennika, co polecam każdemu.
Jeśli wpiszemy coś na sztywno w kalendarz to zyskujemy trzy bardzo ważne rzeczy:
Drastycznie zwiększamy nasze szanse na to, że faktycznie zrealizujemy daną czynność (naukę języka, lekturę książki, trening na siłowni, pracę nad wybranym projektem).
Praca ma tendencję do zajmowania tyle czasu, ile jej damy, dlatego warto go kontrolować.
Nasze oczekiwania spotkają się z rzeczywistością. Może się okazać, że mamy pełno wolnego czasu albo wręcz przeciwnie - że nic więcej już nie upchniemy w ciągu doby.
Dzięki blokowaniu czasu w kalendarzu szybko dotarłem do punktu drugiego, czyli świadomości, że jeśli chcę więcej robić, to muszę kontrolować co mi „wpada” w ciągu dnia i zabezpieczać czas na ważne projekty. To jeden z głównych powodów, dla których zacząłem wstawać przed świtem, bo poranne godziny są zazwyczaj odporne na zakłócenia.
Dwa sposoby - łatwy i lepszy
Zacznijmy od narzędzi. Do blokowania czasu mogę polecić 3 różne aplikacje:
Kartka papieru, dla każdego dnia nowa. Dzięki temu codziennie mam świeży start oraz przyjemność pisania na papierze. Minus: trudniej jest planować na kartce czynności, które są powtarzalne.
Kalendarz Google - tworzę w nim oddzielny kalendarz, w którym blokowo wpisuję co i kiedy chcę robić. Proste i szybkie rozwiązanie.
Todoist lub inne narzędzie tego typu. Kategoryzuję drobne zadania, które muszę wykonać, i gdy mam godzinę na np. sprawy bankowe, to filtruję je w Todoiście, aby zrobić wszystkie przelewy za jednym zamachem. Podobnie z odpisywaniem na maile czy robieniem zakupów w Internecie. Kiedyś pisałem już o grupowaniu zadań, warto znaleźć na to czas w kalendarzu.
A teraz metodologia:
Sposób łatwy polega na wrzucaniu pojedynczych blokad czasu w kalendarz. U mnie jest to na przykład siłownia 3 razy w tygodniu, czas na pisanie 52Notatek czy sobotnia kawa o 8.00. Mam to na sztywno w kalendarzu, w cyklu powtarzającym się i nic innego tam się nie może pojawić. Dzięki temu buduje się rutyna, a nawyk się utrwala.
Sposób trudny polega na całkowitym zapełnieniu dnia. Czyli zaczynamy od zablokowania czasu na sen, potem na stałe elementy dnia (posiłki, wyjście z psem, etc.) a później szukamy czasu na pracę, hobby, rodzinę i inne główne grupy aktywności.
Ten sposób jest trudny, bo nagle nasze życie traci elastyczność. Sztywne trzymanie się harmonogramu, nawet ustalonego w pełni przez nas samych, nie jest czymś naturalnym. Jednak ten sposób jest wyjątkowo skuteczny i pozwala zapanować nad chaosem, gdy jesteśmy szczególnie mocno zajęci. Ja używam go w dwóch sytuacjach:
Gdy mam kumulację pracy, bo zbiegają mi się różne projekty, muszę dużo zrobić na czas albo chcę zdążyć ze wszystkim, np. przed wyjazdem na urlop.
Gdy zostaję w domu sam na dłużej niż 2 dni, bo wiem z doświadczenia, że wtedy czas ucieka mi przez palce.
Znam ludzi, którzy są ekstremalnie zajęci i funkcjonują w trybie pełnego zaplanowania przez całe tygodnie. Zawsze wiąże się to ze stresem, a wszelkie przesunięcia zazwyczaj kończą się na zabieraniu czasu z pola sen i rodzina. Dlatego uprzedzam, że na dłuższą metę pełne zaplanowanie każdej minuty dnia to nie jest dobry pomysł.
“Musizm” największym wrogiem
Jeśli tak jak ja spędziłeś kilka lat w korporacji to nauczyłeś się, że priorytet zawsze mają sprawy, które MUSISZ zrobić. Problem w tym, że z czasem podświadomie przestajesz robić rzeczy, których nie musisz. Nie czytasz codziennie przez godzinę, bo nie musisz. Nie chodzisz regularnie na badania do lekarza, bo nie musisz.
Tu nie chodzi o odkładanie na później trudnych rzeczy, tylko wszystkich tych, których nie musisz. W takim przypadku również doskonale sprawdza się blokowanie czasu w kalendarzu, bo skoro coś jest już zaplanowane i zapisane, to trochę tak, jakbyś jednak musiał :)
Od godzin po lata
Ćwiczenie z blokowaniem czasu na konkretne zadania dało mi głębsze spojrzenie na to, co w ogóle jestem w stanie zrobić. Wiem na przykład, że nie jestem w stanie pozwolić sobie na start w triathlonie, bo nie chcę poświęcać każdego dnia dwóch godzin na treningi. Czy to znaczy, że nigdy nie ukończę Ironmana? Na to wygląda, bo im będę starszy, tym dodatkowo trudniej mi będzie sprostać treningowi.
Weźmy inny przykład: załóżmy, że chcesz zwiedzić 20 krajów. Jeśli danego roku jesteś w stanie dwa razy wyjechać na zagraniczną wycieczkę, to będziesz potrzebował 10 lat na realizację tego celu. Albo coś przyziemnego - jeśli możesz czytać tylko w weekendy, dajmy na to 4 godziny tygodniowo, to licz się z tym, że rocznie przeczytasz co najwyżej 20 książek.
Audyt czasu
Choć na co dzień nie mam zaplanowanego dnia co do minuty od świtu do zmierzchu, to okresowo spisuję sobie wszystko, co robiłem. Czyli zamiast wprzód notować co i o której będę robić, zapisuję wstecz to, co robiłem. To doskonały sposób na to, aby sprawdzić, na co ucieka nam czas.
Może się okazać, że za całe zło winimy godziny spędzone na oglądaniu seriali, podczas gdy więcej czasu marnujemy przeglądając media społecznościowe. Taki audyt warto zrobić choć raz na pół roku oraz zawsze, gdy szukamy czasu na coś ważnego i nie wiemy skąd go wziąć.
Następne kroki:
Zaplanuj na próbę jeden dzień w formule blokowania czasu. Spróbuj też zrobić audyt czasu. Możliwe, że dzięki temu podejmiesz decyzję o zmianie stylu życia.
Spróbuj zablokować czas na powtarzalną czynność, którą chciałbyś robić, ale nigdy nie ma ku temu okazji. Sam często tak robię, gdy chcę zacząć coś nowego albo zbudować kolejny nawyk.
Nie daj się wciągnąć w szukanie idealnego narzędzia w internecie. To strata czasu, lepiej zacząć ze zwykłą kartką papieru.
A tak prywatnie…
Z racji tego, że o 6:00 jest już widno to zmieniłem swoją poranną rutynę na „tryb wiosenny”. W trybie zimowym zaraz po przebudzeniu robiłem sobie kawę przelewową, siadałem do pisania dziennika i do pracy, a z psem wychodziłem dopiero po około 1,5h, gdy za oknem robiło się widno.
W trybie wiosennym kolejność jest odwrotna - zaraz po przebudzeniu wychodzę z psem na 20 minutowy spacer, podczas którego, dzięki obecności słońca, naturalnie się wybudzam. Dopiero po nim zalewam żołądek kofeiną, co robię bardziej z przyzwyczajenia niż dla efektu pobudzenia. Z własnego doświadczenia mogę potwierdzić, że w trybie wiosennym budzenie się jest bardziej efektywne i płynne, choć wyjście na zimno nie jest przyjemne. W okolicach czerwca przestawię się na tryb letni, który od wiosennego różni się tylko tym, że wstaję o 5 zamiast o 6. Po zimie jestem przyzwyczajony, że wstaję przed słońcem lub razem z nim, a latem o 6:00 jest już bardzo jasno.