Rób trudne rzeczy, czyli dziennik porażek i wzór na satysfakcję
W tym wydaniu gościnnie wystąpi Mick Jagger i Enzo Ferrari. Ruszajmy!
Dziennik porażek - 3 powody, dla których warto go prowadzić
Podobno lepiej uczyć się na cudzych błędach niż swoich.
Nie zgodzę się - własne porażki są dużo cenniejsze niż obcych.
Skoro my nie ponosimy ich konsekwencji to trudno, aby faktycznie nas czegoś nauczyły. Możemy tylko powiedzieć uff… dobrze, że to nie ja… i przejść dalej obok porażek innych ludzi.
Nie widzimy też całości sytuacji - może coś, co z boku wydaje się porażką jest wyborem mniejszego zła i koniecznym działaniem? Może ktoś ma płacone, aby zrobić z siebie głupca albo robi coś, aby wzbudzić ruch wokół siebie?
Dlatego dużo więcej zyskamy ucząc się na własnych błędach. To my najlepiej znamy sytuację i wszystkie szczegóły. Jednak to podejście ma jedną wadę - jest cholernie drogie. Za własne porażki płacimy naszymi pieniędzmi, zdrowiem i czasem. Nie stać mnie, aby zbankrutować kilka firm, wiązać się z toksycznymi osobami, stale popełniać te same błędy czy tracić lata w miejscu, które nie ma potencjału.
Dlatego do własnych porażek trzeba podchodzić bardzo uważnie. A najlepiej zacząć od ich spisywania.
Dziennik porażek
Dziennik porażek zacząłem prowadzić… przypadkowo. Ponad dekadę temu, gdy stawiałem pierwsze kroki na giełdzie, to spisywałem wszystkie swoje transakcje. Każdy inwestor powinien tak robić, bo dzięki temu może się więcej uczyć. Przynajmniej tak wyczytałem w książce, której tytułu już sobie nie przypomnę.
Moje inwestycyjne początki przypadały na rok 2008, czyli czasy największego kryzysu finansowego ostatnich dziesięcioleci. Szybko okazało się, iż mój notes inwestycyjny stał się tak naprawdę dziennikiem porażek, bo przez kilka miesięcy wszystkie światowe giełdy mocno taniały. Traciłem pieniądze (na szczęście małe) i starałem się zrozumieć dlaczego.
Pomógł mi w tym wspomniany rejestr wszystkich transakcji wraz z ich opisem, który okazał się pierwowzorem dziennika porażek. A ja szybko się zorientowałem, że te stratne pozycje mogą mnie nauczyć równie dużo, co te zyskowne, jeśli nie nawet więcej.
Jak go prowadzić
Dziś mój dziennik porażek dotyczy wszystkich obszarów - finansowego, zawodowego, społecznego, biznesowego, rozwojowego, etc. Ma prostą formę pliku tekstowego. Można go prowadzić w Wordzie, Excelu, Notatniku, Notionie czy dowolnym edytorze tekstowym.
Krok pierwszy to zapisanie wydarzenia, które uważamy za naszą porażkę. Bez ozdobników, zbędnych opowieści czy bicia się w pierś. Każdy sam musi zdecydować co jest dla niego porażką, to ważny etap autoanalizy.
Jedna osoba może co chwila odnotowywać każdą drobną porażkę, a ktoś inny może przejmować się wyłącznie dużymi rzeczami. Każde się liczą, tylko pamietajmy, że mówimy o porażkach, które dotyczą nas bezpośrednio.
A co jeśli nie mam żadnych porażek? To znaczy, że masz prawdziwy problem. Albo masz tak duże ego, że nie mieścisz się z nim do windy i musisz iść schodami, albo robisz tak mało w życiu, że naprawdę nie masz okazji popełnić błędu.
Nie wiem co jest gorsze.
Krok drugi to powrót do wpisów z naszego dziennika po tygodniu lub dłużej. To bardzo ważne i to tu leży największa korzyść. Musimy co jakiś czas znowu na nie ponownie spojrzeć.
Dlaczego?
Ponieważ z czasem nasza perspektywa się zmienia. Ten jeden ciężki dzień w pracy, po którym miałeś totalnie dość może sprawić, że wreszcie zacząłeś szukać nowego zajęcia. Albo wszedłeś w tryb “już ja wam pokażę“ i zacząłeś pracować ciężej niż inni.
Ta jedna przykra sytuacja, gdy poczułeś się gorszy, słabszy, bezużyteczny bądź ktoś Cię obraził może się przełożyć na wzięcie się w garść i pracę nad sobą ze zdwojoną siłą.
Po dłuższym czasie możesz dostrzec, że negatywne wydarzenia, które traktowałeś jak porażki, pomogły Ci dotrzeć tu gdzie jesteś. Może to dobrze, że nie dostałeś się na wymarzone studia, bo dzięki temu poznałeś miłość życia. Może dobrze, że długo nie mogłeś znaleźć pracy, bo zmusiło Cię to do założenia biznesu. I może dobrze, że straciłeś pierwsze pieniądze na giełdzie, bo dzięki temu zacząłeś się interesować inwestowaniem na poważnie.
Takie rzeczy widać tylko z perspektywy czasu. Często nie potrafimy łączyć negatywnych wydarzeń z przeszłości z pozytywnymi w teraźniejszości. Spójrzmy na przykład twórcy najbardziej znanych samochodów sportowych na świecie.
Ferrari i jego ławka rozpaczy
Enzo Ferrari jest idealnym przykładem jak porażki mogą prowadzić do większego dobra. Urodził się w 1898 roku, a jego wczesne dzieciństwo śmiało można uznać za beztroskie. Gdy miał 10 lat jego tata zabrał go na wyścigi samochodowe do Bolonii, które rozpaliły w nim miłość do samochodów. Rodzice wspierali tę pasję, a Enzo chętnie pomagał w rodzinnym warsztacie.
Gdy miał 18 lat zaczął się dramat. W wyniku powikłań po grypie zmarł jego ukochany ojciec i starszy brat. Na barki młodego Enzo spadł trud utrzymania rodziny. Dwa lata później on sam ledwo co uszedł z życiem po tym, jak zachorował na szalejącą wtedy hiszpankę. Dzięki temu został zwolniony z poboru do włoskiej armii, ale upadł rodzinny biznes. Enzo musiał szukać pracy. Udał się do fabryki Fiata, gdzie chciał zatrudnić się jako szeregowy mechanik samochodowy.
Pomimo kwalifikacji, Fiat nie dał mu pracy. Po I wojnie światowej na rynku pracy było wielu weteranów szukających dowolnego zajęcia. W biografii Enzo Ferrariego jest opisana scena, gdy odrzucony przez Fiata siada na ławce nieopodal fabryki i płacze z rozpaczy i bezsilności…
40 lat później Fiat kupił 50% udziałów w Ferrari, dzięki czemu firma stworzona przez Enzo zyskała drugie życie i mogła się szybciej rozwijać. W tym dniu specjalnie udał się na tę samą ławkę przed fabryką. Kiedyś opłakiwał na niej swoją porażkę, dziś był szanowanym człowiekiem sukcesu, który stworzył markę pożądaną na całym świecie.
Życie pisze najlepsze historie. Gdyby Enzo dostał pracę w Fiacie, to bardzo możliwe, że nigdy nie zbudowałby sportowego Ferrari. A gdyby nie zachorował na hiszpankę, to zostałby przymusowo wcielony do armii. Takie sytuacje są nie do przewidzenia, dlatego tak ważne jest, aby stale iść do przodu. Doskonale pasują tu słowa brytyjskiego premiera:
Jeśli przechodzisz przez piekło, nie zatrzymuj się.
Winston Churchill
Co nas nie zabije…
…to nie zawsze musi nas wzmocnić. Po trudnych wydarzeniach możemy zostać z traumą na całe życie. Dlatego nie będę słodził, że każdą złą sytuację można przekuć w dobrą. Nie każdą. Stąd tym bardziej powinniśmy zapisywać nasze porażki, bo może się okazać, że w kółko powtarzamy te same błędy:
Kolejny raz wchodzimy w toksyczne związki albo uparcie nie chcemy zmienić pracy, która nas pogrąża.
Kolejny raz “bierzemy się za siebie“ od poniedziałku i wytrzymujemy tylko do środy.
Kolejny raz obiecujemy sobie, że zrobimy coś trudnego, co mamy na liście zadań, a nadal to przesuwamy.
Jak powiedział kiedyś znany fizyk:
Szaleństwem jest robić wciąż to samo i oczekiwać różnych rezultatów.
Albert Einstein
Następne kroki:
Spisz kilka rzeczy, które uważasz za swoje porażki. Następnie daj im z tydzień lub dwa i wróć do tej listy. Czy Twoje postrzeganie problemu się zmieniło? Czy wracają te same porażki?
Sięgnij do 9. wydania #52Notatki, do artykułu “Dlaczego powinieneś zaplanować własną porażkę“. Jest doskonałym uzupełnieniem dzisiejszego tekstu, znajdziesz go w 52Notatki Sezon 1 na stronie 77.
Wzór na satysfakcję
Mick Jagger śpiewa I can't get no satisfaction. Zdobycie satysfakcji wcale nie jest aż takie trudne, prawdziwy problem, to jak ją zatrzymać na dłużej.
Wzór na satysfakcję jest prosty:
Czyli satysfakcję odczuwamy wtedy, gdy stanie się to, czego oczekujemy. Zakup nowego zegarka, wyjazd na upragnione wakacje czy zasłużony awans - wszystko to wywoła u nas poczucie satysfakcji.
Jest ono równie silne i przyjemne, co ulotne. Bo nowe zabawki szybko się nudzą i szukamy kolejnych - lepszych i droższych. Wakacje na Ibizie czy w Egipcie robią się passe, każdy znajomy już tam był i trzeba polecieć gdzieś dalej. Awans w pracy da nam rozpęd na kwartał lub dwa, a potem znowu będziemy szukać potwierdzenia naszej wartości.
Jak sobie z tym radzić?
Rozwiązanie znane od wieków
Ludzie już wieki temu zorientowali się, że matka natura wpędziła nas w ślepy zaułek. Ciągła pogoń za “więcej i lepiej” sprawia, że satysfakcja jest coraz trudniejsza do osiągnięcia i szybko przemija. Stąd co mądrzejsi odkryli, że we wzorze na satysfakcję trzeba zmniejszyć mianownik. Czyli po prostu chcieć mniej.
Już w starożytności pisał o tym jeden z najważniejszych stoików:
“Nie ten jest biedny, kto posiada mało, lecz ten, kto pragnie więcej”.
Seneka
Seneka wiedział co mówił, bo sam był bardzo bogaty. Na własnej skórze doświadczył, że wzór na satysfakcję stawia go na przegranej pozycji. Nie tylko starożytni Rzymianie wpadli na ten pomysł. Po drugiej stronie globu, w Tybecie, padają te słowa:
„Musimy nauczyć się chcieć tego, czego nie musimy, aby nie mieć tego, czego chcemy, aby osiągnąć stałe i stabilne szczęście”.
Dalajlama
Nie trzeba uciekać się do buddyzmu, aby usłyszeć podobne słowa. Także w religii katolickiej święci powtarzają, że
„Nie zapominajcie o tym: najwięcej ma ten, kto potrzebuje najmniej. Nie twórz sobie potrzeb”.
Josemaría Escrivá, hiszpański święty katolicki
Resumując: świeccy i religijni przywódcy z różnych stron świata zgadzają się co do konieczności ograniczenia potrzeb ponad te standardowe. Problem w tym, że w długim terminie jest to trudne. Każdy chce mieć większy dom, lepszy samochód i jadać w dobrych restauracjach. A zwłaszcza jeśli ma się dzieci i chce im się zapewnić wszystko co najlepsze. Dlatego satysfakcja jest tak ulotna, jak śpiewał Mick Jagger.
Ale jest też zupełnie inna droga na jej zdobycie, której sam jestem zwolennikiem:
Rób trudne rzeczy
Satysfakcja płynie z robienia rzeczy, które są trudne i wymagają wysiłku.
Dla każdego będzie to co innego. Dla jednej osoby samo przebiegnięcie 5 km to duże osiągnięcie. Dla kogoś innego sukcesem będzie dopiero zejście poniżej 4 godzin w maratonie. Ktoś się uczy gry na instrumencie, ktoś inny idzie na dodatkowe studia, ktoś poznaje nowy język, zakłada weekendowy biznes albo pomaga w hospicjum. Każdy człowiek, na każdym etapie życiowym jest w stanie znaleźć coś odpowiednio trudnego, co jest osiągalne i da mu satysfakcję.
Z kolei niezasłużony sukces nie daje nic w zamian. Jeśli ktoś by mi dziś powiesił na szyi medal olimpijski, to nie wiedziałbym nawet co z nim zrobić. Albo dał nagrodę w konkursie, w którym nawet nie startowałem. Dlatego dzieci biznesmenów rzadko kiedy chcą kontynuować dzieło rodziców. Bo te firmy nie są ich sukcesem - a one chcą własnego.
Robienie trudnych rzeczy daje coś więcej niż samą satysfakcję. Jeśli będziesz potrafił zmusić się do zrobienia rzeczy postrzeganych jako trudne, to sam siebie będziesz postrzegał jako kompetentnego. Twoja pewność siebie wzrośnie.
Przeciw sobie samemu
Niestety tu znowu musimy działać wbrew własnej naturze. Jesteśmy zaprogramowani, aby szukać łatwych rozwiązań, oszczędzać energię i dążyć do spoczynku. Robienie trudnych rzeczy, wymagających wysiłku fizycznego lub umysłowego jest postrzegane jak kara. A ktoś kto to robi za masochistę.
Czy naprawdę muszę to robić? Może jest sposób, żeby ułatwić sobie życie? Dobrze wiem, że za każdym razem, gdy chcemy zrobić coś trudnego, to pojawiają się takie pytania i świadomy opór. Ciekawe, że takie pytania nie przychodzą nam do głowy, gdy chcemy zrobić łatwe rzeczy - tu nie potrzebujemy dodatkowych przemyśleń. Bo taka jest nasza natura.
Możemy godzinami przewijać TikToka i Instagrama, bo to jest łatwe i daje nam mikroporcje dopaminy. Ale gdy mamy poczytać książkę, to nagle brakuje nam czasu. Będziemy oglądać reklamy w telewizji przez kwadrans, bo nie chce nam się wstać po pilota. Wolimy tkwić w bierności i atakować innych, którym chce się zrobić coś więcej niż nam.
Taka jest nasza natura i już samo jej przeciwstawienie się jest trudne.
I bardzo dobrze.
Następne kroki:
Rób. Trudne. Rzeczy.
Trudne teksty, czyli #StrefaDyskomfortu
Spośród ponad 100 tekstów, które napisałem do tego newslettera, wyróżnia się wąska grupa artykułów. Ich stworzenie zajęło mi najwięcej czasu, pracy i przemyśleń. Pisałem je do siebie, często powstawały kilka razy na nowo, a przed ich publikacją zawsze czułem dyskomfort. Do dziś to właśnie z tych tekstów mam największą satysfakcję.
Każdy z tych artykułów oznaczyłem tagiem #StrefaDyskomfortu, oto ich lista:
Wydanie #15: “Biblijna niesprawiedliwość, czyli dlaczego bogaci mają łatwiej” - dlaczego tak musi być i jak to wykorzystać.
Wydanie #19: “Realne supermoce, które gwarantują przewagę nad innymi”
“9 brutalnych prawd, które zmienią sposób w jaki patrzysz na życie” - dwa dobre teksty, ten drugi zdecydowanie cięższy.Wydanie #20: “Osobisty monopol, czyli jak inwestować w siebie” - bardzo praktyczny tekst, którego zasadami kieruję się cały czas.
Wydanie #25: “7 pytań, które nie dają mi spokoju” - myślałem, że spisanie tych pytań pozwoli mi się od nich uwolnić, ale się myliłem.
#28: “W poszukiwaniu dyskomfortu” - o tym po co celowo robię rzeczy, które są dla mnie niewygodne. Piszę kontynuację tego artykułu.
#30: “6 ważnych lekcji, które dał mi trening siłowy” - ten artykuł powstał podczas targania żelastwa na siłowni.
#32: “Pusty słoik, czyli dlaczego nie masz czasu na ważne rzeczy“ - po tym tekście dostałem od Was naprawdę dużo maili.
#36: “Czego o finansach osobistych uczy jazda sportowym autem“ - ten artykuł doskonale nadaje się na wideo, które nagrałbym na torze pod Kielcami :)
#37: “Nie ma wolności bez ograniczeń” - metafora z grą w hokeja na zamarzniętym stawie nadal aktualna.
#40: “Osobista rada nadzorcza, czyli jak ułatwić sobie życie” - KAŻDY powinien ją zbudować.
#42: “Małe rzeczy, które rujnują duże” - ten artykuł to mój “aha-moment”, kiedy zrozumiałem co robię źle.
#44: “Dekonstrukcja strachu, czyli praktyczne użycie pesymizmu” - w tym tekście musiałem przekonać siebie samego.
#46: “Wszystko co ma początek, musi mieć koniec” - ten artykuł będę cytował za tydzień.
#50: Jak nie chcę żyć, czyli antyrada nadzorcza - KAŻDY powinien mieć antywzorce, od których będzie stronił.
#51: “Odwaga bycia nielubianym” - kolejny tekst, po którym dostałem dużo wiadomości od Was.
#52: “Jak stworzyć życie, od którego nie chcesz uciec” - nadal nad tym pracuję.
Wszystkie te artykuły znajdują się w 52Notatki Sezon 1. Naprawdę - już dla nich samych warto siegnąć po tę książkę. Dowolny format jest do kupienia tutaj:
A tak prywatnie…
Przygotowuję się do Biegnij Warszawo, który startuje już za tydzień. Sprawdziłem swoje historyczne czasy i zawsze mój najszybszy kilometr to był ten ostatni. Nawet podczas maratonu, który przecież trwał 4 godziny, najszybciej biegłem te ostatnie kilka minut.
Do końca roku zostało już niecałe 100 dni. Na jego początku każdy mówi o postanowieniach noworocznych - a co z mocnym finiszem na koniec? Myślę, że 3 miesiące to naprawdę wystarczająco dużo czasu, żeby zrobić sporo, nawet jeśli dopiero teraz wystartujemy. U mnie na pewno tak będzie, bo przede mną jeszcze kilka ważnych zmian w tym roku.
PS Dziękuję za kolejne zdjęcia 52Notatek i poproszę o więcej :) Jakub czyta na wodą w Wietnamie, a Olga na szlaku w Tatrach - wow!