Dwie aplikacje do budowania momentum i jak spaść do poziomu swoich oczekiwań
W tym wydaniu pilnujemy się, aby nie wytracić pędu, sprawdzamy czy płyniemy właściwą klasą i wybieramy trasę zamiast garażu. Ruszajmy!
Momentum - po co je budować i jak utrzymać
Zawsze najtrudniej jest zacząć. Nieważne czy mówimy o wstaniu rano z łóżka, rozpoczęciu pracy czy zebraniu się na trening. Chodzi o ten moment, gdy ze stanu spoczynku musimy wprawić się w ruch. Już wieki temu zauważył to angielski fizyk, Isaac Newton, który w 1687 roku sformułował trzy zasady dynamiki. Dają nam one ważne lekcje o życiowej efektywności.
Pierwsza lekcja uczy nas, że trzeba dużej siły, aby ruszyć ciało z miejsca. Im trudniejsze zadanie (czyli im większa masa obiektu), tym więcej siły musimy włożyć, aby zrobić jakikolwiek postęp. Dlatego nie ma się co dziwić, że tak trudno jest nam się zabrać do pracy, gdy przykładowo cały weekend spędziliśmy na wypoczynku albo po powrocie z dwutygodniowego urlopu. Jeśli zaniedbamy codziennie rutyny i zrobimy sobie od nich na długo wolne, to będziemy musieli dosłownie startować od zera i od nowa się męczyć, aby ruszyć z miejsca. Wytracimy momentum, ale o tym za chwilę.
Druga lekcja, jeszcze ważniejsza, to fakt, że gdy obiekt jest już w ruchu, to jego podtrzymanie jest już dużo łatwiejsze. Pchaliście kiedyś samochód? Na początku trzeba się mocno zaprzeć, żeby drgnął, ale jak koła zaczną się już toczyć, to łatwo jest utrzymać je w ruchu. I tak samo jest z naszymi nawykami, pracą czy nauką. Gdy już jesteśmy w trybie działania to przemy do przodu siłą rozpędu. Jeśli przeczytałeś już 100 stron książki to są duże szanse, że ją ukończysz. Gdy w minioną środę i poniedziałek byłeś na siłowni, to gdy nadejdzie piątek będzie Ci łatwo na nią pójść. Jeśli zrobiłeś już kilka slajdów prezentacji, to kolejne pójdą łatwiej, bo te pierwsze najczęściej są najtrudniejsze.
Są ludzie, którzy jednocześnie potrafią pracować na etacie, zajmować się dziećmi, pisać doktorat i jeszcze mieć czas na sport. Albo jak już zaczną robić jedną rzecz to są w stanie dowieźć dużo więcej niż inni - np. piszą kilka książek w rok, biegną parę maratonów albo lepiej sobie radzą z czwórką dzieci niż inni z jednym. Ich sekret bardzo często tkwi w osiągnięciu i utrzymaniu momentum.
Momentum, czyli masa razy prędkość
Momentum, po polsku zwane pędem, bierze się z iloczynu masy obiektu i jego prędkości. Weźmy prosty przykład: dwutonowa ciężarówka narobi większych szkód, gdy zderzy się z przystankiem niż rower. Przy tej samej prędkości decydująca jest masa. Z kolei pocisk z karabinu waży niewiele, ale porusza się tak szybko, że jest w stanie przebić na wylot cienką ścianę, blaszane drzwi, nie wspominając o człowieku.
Czyli, aby mieć wysokie momentum, potrzebujemy: albo dużego i ciężkiego obiektu, który może się poruszać powoli, albo małego i lekkiego, który będzie szybko pędził.
Przenieśmy to teraz ze świata fizyki do naszej codzienności. Jeśli ktoś jest specjalistą w swojej dziedzinie, ćwiczy się w niej od wielu lat, to porusza się niczym pocisk. Z kolei jeśli ktoś jest generalistą i jest „wystarczająco dobry” w wielu dziedzinach, to jest niczym ten powolny tankowiec, który wprawdzie porusza się wolniej, ale niosąc ze sobą wielotonowy ładunek.
W tym tekście nie będę przekonywał czy lepiej być specjalistą czy generalistą (choć mam odpowiedź na to pytanie), tylko skupię się na tym, jak utrzymać momentum.
Podtrzymanie pędu
Aby osiągnąć momentum musimy zrobić dwie rzeczy: pomagać sobie tak, aby ciągle być w ruchu oraz usuwać z drogi wszystkie przeszkody i rozpraszacze.
Zacznijmy od tego, że musimy mierzyć to, co robimy. Zamiast mówić, że „czytam książki” lepiej jest ustalić sobie limit na minimum 20 stron każdego dnia. Jeśli chcemy ćwiczyć, to z góry określamy jak często w tygodniu i nie oszukujmy się - mniej niż 3 razy to już będzie za mało.
Pamietajmy, żeby znaleźć balans między masą a prędkością, zwłaszcza na początku, kiedy nie znamy swoich możliwości. Dobrym przykładem z góry narzuconej systematyki jest ten newsletter. Ukazuje się w każdą sobotę rano od 70 tygodni. Miały być 52 wydania, ale jak widać wymknął się spod kontroli i będą 104 :)
Do utrzymania systematyki używam prostej aplikacji HabitKit. Dzięki codziennemu odznaczaniu aktywności zauważam przerwy, które zwiastują wytracenie momentum. Dobrze to u mnie widać na przykładzie porannego wstawania. Gdy jestem w domu, to najczęściej budzę się około 5:45, bez względu na dzień tygodnia. Ale jeśli jestem poza domem, np. u rodziny czy w hotelu, to najczęściej nie ma sensu wstawać tak wcześnie. Dłuższe spanie skutkuje u mnie tym, że automatycznie później się kładę, więc po kilku dniach, gdy wrócę do domu, trudniej jest mi się znowu budzić wcześnie rano. Dzięki tej aplikacji dobrze to widać.
Drugim bardzo ważnym elementem utrzymania pędu jest pilnowanie, aby nic go nam nie zakłóciło. Tutaj sposobów jest bardzo wiele, w zależności od tego, co chcemy osiągnąć i co konkretnie robimy. Jedni wstają wcześnie rano, aby móc w spokoju popracować (to ja). Inni chodzą do kawiarni, zamykają się w biurze albo siedzą na open space ze słuchawkami na głowie, aby odstraszyć niepożądanych rozmówców. Jeśli zależy nam na utrzymaniu formy i regularności treningów, to można z góry opłacać zajęcia i karnety albo szykować sobie strój do ćwiczeń już dzień wcześniej (sam tak robiłem).
Oddzielną kategorią są aplikacje na telefon, które rozpraszają nas, gdy tylko mamy go w dłoni, a jak wiemy zabieramy go niemal wszędzie. Sam próbowałem różnych metod, aby sobie poradzić i najlepsza jaką znalazłem to aplikacja One Sec. Dzięki niej, przed wejściem w wybrane aplikacje (możemy ustawić dowolne, np. Twitter, mail, jakaś gra) na kilka sekund pojawia się ekran z pytaniem czy na pewno chcemy je uruchomić. To proste rozwiązanie pozwala mi zredukować czas przed ekranem o dobrą połowę. One Sec zbiera statystyki na temat blokowanych aplikacji, dzięki czemu wiemy czy w naszym przypadku to zadziała.
Czy momentum może być przeciwko nam?
Niestety tak - powszechnym przykładem są oczywiście wszelkie nałogi, które robimy tak regularnie, że trudno jest nam przestać. Oprócz nich są te wszystkie przeszkadzacze, które sami sobie wymyślamy, np.: zaczynanie diety od poniedziałku, siadanie do pracy dopiero po zrobieniu sobie kawki i obejrzeniu 3 filmów na YouTubie, czy po prostu trwanie w bezczynności, wmawiając sobie, że musimy coś jeszcze bardziej przemyśleć czy zaplanować.
Następne kroki:
Buduj momentum i dbaj o to, aby go niepotrzebnie nie wytracać.
Walcz z rozpraszaczami na wszystkie dostępne sposoby.
Uważaj, aby nie wpaść w negatywne momentum - ono ma pracować dla nas, a nie przeciwko nam.
Jak spaść do poziomu swoich oczekiwań
W Internecie co jakiś czas przywoływana jest historia amerykańskiego stolarza imieniem Dale Schroeder. Przepracował on całe swoje życie w tej samej firmie i podobno miał tylko dwie pary spodni - do pracy i do kościoła. Zgromadził majątek wynoszący 3 miliony dolarów, który po jego śmierci posłużył opłaceniu studiów dla 33 obcych mu osób.
Ta historia jest często wykorzystywana przez mówców motywacyjnych, aby pokazać siłę konsekwencji, nawyków, oszczędności i skromności. Myślę inaczej - to przykład, jak można totalnie zmarnować swoje życie.
Biedny - bogaty stolarz
Dale Schroeder żył 86 lat, z czego 67 przepracował u tego samego pracodawcy na stanowisku stolarza. Nie miał żony ani żadnych dzieci. Brzmi jak bardzo długie, bardzo nudne i bardzo trudne życie. Nie chciałbym w samotności spędzić tak długiego czasu, zwłaszcza że Dale raczej nie wydawał pieniędzy na własne przyjemności czy podróże. Dlaczego ktoś chciałby być jak on?
To, że przekazał oszczędności życia na cele charytatywne na pewno było pięknym i szlachetnym gestem. Tylko dlaczego nigdy nie zmienił pracy? Dlaczego nie zdobył nowych kwalifikacji ani nie poszukał miejsca, w którym mógł się rozwijać? Dlaczego nie zainwestował części pieniędzy w siebie, aby ostatecznie móc zebrać ich jeszcze więcej?
Nie podpiszę się pod hasłem „bądź jak Dale”. Wręcz przeciwnie - nie bądź jak on. Nie trzymaj nisko głowy przez całe życie, pracując w jednym miejscu. Rozwijaj się, zamiast kurczowo trzymać jednego fachu. Inwestuj w siebie i załóż własną rodzinę. A jeśli Twoim jedynym celem jest pomaganie innym, to naprawdę możesz zrobić to bardziej efektywnie niż oszczędzając każdy grosz przez całe życie. Zwłaszcza że masz je tylko jedno.
Rejs życia
Zostawmy Dale’a Schroeder’a, bo to dyskusyjny temat i posłuchajmy innej historii, tym razem bez happy endu.
Młode małżeństwo wybrało się na miesięczny rejs po Karaibach ogromnym statkiem wycieczkowym. Nie byli zamożni, a na bilet złożyła się ich rodzina w prezencie ślubnym. Dzięki temu mieli okazje spełnić marzenia życia, które miało się już nigdy nie powtórzyć.
Na statku powiedziano im, że ich bilet jest drugiej klasy. Oznaczało to, że mieli dość ciasną kajutę, nie mogli wchodzić na sale balowe oraz jedli wyłącznie w restauracji, która serwowała skromne posiłki. Kompletnie im to nie przeszkadzało, byli zakochani i pierwszy raz pływali po egzotycznych wyspach, więc cieszyli się tym, co mieli.
Każdego wieczoru widzieli ludzi, którzy chodzili bawić się na wyższych pokładach w rytmach muzyki granej na żywo. Niestety ich bilet nie obejmował tych atrakcji ani dodatkowych bankietów, na których serwowano wykwintne dania i drinki.
Ostatniej nocy postanowili dopłacić dodatkowe pieniądze z własnej kieszeni i dołączyć do balu, który był przeznaczony wyłącznie dla gości z klasy pierwszej. Chcieli choć przez jeden wieczór skorzystać ze wszystkich możliwych atrakcji i bawić się na górnych pokładach. Gdy wręczyli portierowi plik banknotów, ten powiedział, że musiało dojść do pomyłki - ich bilet cały czas opiewał na pierwszą klasę! Ich rodzina opłaciła im najwyższą klasę, o czym dowiedzieli się na sam koniec miesięcznego rejsu…
Przedsionek piekła
Ktoś kiedyś powiedział, że w przedsionku piekła jest sala kinowa, w której każdemu puszczany jest film o nim samym. Jest na nim pokazane jego całe życie, ale w najlepszej możliwej wersji, jaka była dla niego do osiągnięcia. Czyli widzimy, co by się stało, kim byśmy byli i jak wiele dobrego byśmy zrobili, gdybyśmy w pełni wykorzystali nasz potencjał. Myślę, że nawet ludzie zadowoleni z siebie miękliby w takiej sytuacji, gdyby dane im było zobaczyć najlepszą wersję swojego życia - i to w chwili, gdy te już się bezpowrotnie zakończyło.
Archiloch, jeden z najwybitniejszych poetów ze starożytnej Grecji powiedział:
“Nie wznosimy się do poziomu naszych oczekiwań, tylko spadamy do poziomu naszego treningu”
Oznacza to, że nawet mając wysokie oczekiwania wobec siebie, to i tak zderzają się one z brutalną rzeczywistością. Możemy marzyć o dostatnim życiu, byciu ważnym i szanowanym, ale bez włożenia ciężkiej pracy w tę wizję, to pozostanie ona tylko w sferze naszych oczekiwań. Dodatkowo i tak ograniczają je limity, które sami sobie nakładamy, oraz które narzuci nam społeczeństwo i nasze otoczenie.
Ale to już jest temat na oddzielny artykuł.
A tak prywatnie…
W ten weekend jadę z synem na zlot klasycznych modeli Porsche niedaleko Łodzi. Te auta rzadko kiedy można zobaczyć pojedynczo na ulicach miast, a co dopiero zebrane w jednym miejscu. Choć większość z nich jest starsza ode mnie (najstarsze jest 1962 r.) to każdy jest na chodzie i utrzymany w doskonałej kondycji mechanicznej i wizualnej. Przy życiu utrzymują je pasjonaci marki, a każdy egzemplarz ma do opowiedzenia ciekawą historię.
Generalnie właścicieli klasycznych Porsche można podzielić na dwie grupy. Pierwsza traktuje auta niemal jak obiekty muzealne i wyprowadza je z garażu tylko na specjalne okazje. Druga jeździ nimi przy każdej okazji, starając się czerpać jak najwięcej z wyjątkowych wrażeń, jakie te auta dają za kółkiem. Jedni je oszczędzają i dbają, aby zyskiwały na wartości, drudzy zmuszają do wysiłku i połykania kolejnych kilometrów.
Jestem daleki od tego, aby mówić innym, co mają robić z własnymi rzeczami, ale myślę, że podejście do aut można porównać do życia. Część z nas też się oszczędza, unikając wysiłku, wyzwań i idących za nimi kosztów i fatygi. Tylko że licznik auta stoi w miejscu, gdy ono nie jeździ, a nasze życie pędzi do przodu bez względu na to, co z nim robimy. Skoro czas i tak upłynie, to może warto go spędzać w trasie, pokonując zakręty i ciekawe trasy, niż stojąc w garażu pod kocem?
Post Scriptum: Jeśli znasz kogoś, komu warto polecić mój newsletter, to śmiało wyślij mu do niego linka lub maila.